Jeszcze w styczniu AS Roma mogła się szczycić, że nie przegrała z Cremonese od 30 lat. Tymczasem tylko w lutym rzymianie ponieśli już drugą porażkę z najsłabszym zespołem Serie A. Najpierw Cremo wyeliminowało ich z Pucharu Włoch, a teraz w takim samym stosunku – 2:1 – Cremonese wygrało u siebie w lidze.

Nie ujmując nic odważnym i zdeterminowanym gospodarzom, porażka spoczywa w całości na barkach AS Romy. Rzymianie co prawda strzelili gola po fantastycznej współpracy Manciniego i Spinazzoli, ale trafienie z 71. minuty było jednocześnie ich pierwszym celnym strzałem na bramkę (i przedostatnim w całym meczu).

Gospodarze tymczasem prowadzili 1:0 już po niewiele ponad kwadransie meczu dzięki fantastycznemu trafieniu Franka Tsadjouta. Do tego doszedł pewnie wykonany rzut karny Daniela Ciofaniego w 82. minucie i trybuny – pełne mimo ostatniego miejsca – eksplodowały radością. Cremonese sensacyjnie przerwało zatem passę 23 meczów bez wygranej i zdołało wyjść z ostatniej pozycji w tabeli, zachowując szansę na utrzymanie.

Jeśli chodzi o postawę Romy, to jasnych punktów próżno szukać. Dwa celne strzały przy dziurawej defensywie gospodarzy to stanowczo za mało. Nicoli Zalewskiego nie zapamiętamy dobrze po tym spotkaniu, choć kilka razy solidnie pracował na bramkę dla swojej drużyny.

Najbardziej zawodzili jednak ci, na których inicjatywę kibice liczyli najmocniej, choćby Dybala, Pellegrini czy wpuszczony na ostatnie pół godziny Tammy Abraham. Wszyscy oni z pewnością będą chcieli jak najszybciej zapomnieć o wtorkowym wieczorze.

Za to nie dał o sobie zapomnieć temperament trenera rzymian. Jose Mourinho wytrzymał na boisku tylko jedną połowę. Tuż po powrocie z szatni wszedł w ostrą wymianę zdań z asystentem, zmuszając głównego arbitra do przerwania gry i pokazania mu czerwonej kartki. To już trzeci w tym sezonie przypadek, gdy Portugalczyk został wyrzucony na trybuny.