Krytycy twierdzą, że rzuty karne to niesprawiedliwy sposób rozstrzygania meczów, zwłaszcza w turniejach, w których stawką są wielkie trofea.
Mówią, że są to momenty, w których nerwowość bierze górę nad jakością czy taktyką. Dla neutralnego widza rzuty karne stanowią jednak jedne z najbardziej emocjonujących i niezapomnianych momentów.
Zanim rzuty karne stały się stałą częścią przepisów, w piłce nożnej istniała mieszanka rozwiązań, aby przełamać remisy. Żadne z nich nie było jednak w pełni satysfakcjonujące. W rozgrywkach pucharowych mecze, które kończyły się remisem po dogrywce, często musiały być powtarzane innego dnia. System ten był szczególnie skomplikowany logistycznie. I po prostu niepraktyczny w turniejach z napiętymi harmonogramami.
Dlatego też w niektórych rozgrywkach, zwłaszcza międzynarodowych, o ograniczonych ramach czasowych, stosowano alternatywne metody. Jeśli nawet wydłużony czas nie był w stanie wyłonić awansującej strony, w ostateczności stosowano losowanie lub rzut monetą.
Monety ukryte przed widzami
Najsłynniejsza historia miała miejsce podczas Mistrzostw Europy w 1968 roku, kiedy półfinałowy mecz pomiędzy Włochami a Związkiem Radzieckim w Neapolu zakończył się po 120 minutach bez goli. Niemiecki sędzia Kurt Tschenscher miał trudne zadanie. Zakończył spotkanie i zabrał obu kapitanów do szatni.
"Poszliśmy z rosyjskim kapitanem i towarzyszyło nam dwóch przedstawicieli obu drużyn. Sędzia wyciągnął starą monetę, a ja powiedziałem "reszka". To była słuszna decyzja, awansowaliśmy do finału. Pobiegłem szczęśliwy z powrotem na górę, ponieważ stadion wciąż był pełny, wszyscy czekali na wynik. Sposób, w jaki się cieszyłem, powiedział im, że mogą świętować razem ze mną" - Giacinto Facchetti opowiedział na stronie UEFA o jednym z najbardziej niesamowitych momentów w historii futbolu.
Choć był to mecz o awans do finału, o awansie Włoch zadecydował ostatecznie zwykły rzut monetą. Była to decyzja, która nie została zaakceptowana przez zawodników, nie mówiąc już o kibicach. Być może to szczęście, że Włochy wygrały na loterii, bo mecz rozgrywany był w Neapolu, a na werdykt czekał tłum 70 000 kibiców.
Nawet późniejszy finał nie wyłonił zwycięzcy w normalnym czasie gry. Włochy zmierzyły się z Jugosławią w Rzymie, a mecz zakończył się wynikiem 1:1 po dogrywce. Zgodnie z zasadami, tym razem finał musiał zostać powtórzony. Dwa dni później drużyny zmierzyły się ponownie - Włochy wygrały 2:0 i zdobyły swój pierwszy duży międzynarodowy tytuł.
Półfinały i finały Mistrzostw Europy 1968 wyznaczyły nowy kierunek w piłce nożnej. Prestiżowy i ostatecznie bardzo kontrowersyjny turniej pokazał potrzebę odpowiedniej metody sędziowania i utorował drogę do wprowadzenia rzutów karnych.
Z Bawarii na cały świat
Pomysł rozstrzygnięcia meczu poprzez serię jedenastek był proponowany kilka razy przed Euro 1968. Jednak dopiero w 1970 roku koncepcja ta została oficjalnie przyjęta. Człowiekiem, któremu często przypisuje się opracowanie nowoczesnego formatu rzutów karnych, jest niemiecki sędzia Karl Wald. Przedstawił on swoją propozycję Bawarskiemu Związkowi Piłki Nożnej w 1970 roku. Koncepcja okazała się sukcesem, szybko zdobywając popularność w rozgrywkach krajowych i wkrótce została przetestowana w meczach międzynarodowych.
UEFA wprowadziła rzuty karne w europejskich rozgrywkach od sezonu 1970/71. Pierwszym oficjalnym meczem na najwyższym poziomie, który został rozstrzygnięty rzutami karnymi, było spotkanie pomiędzy węgierskim Honvedem i szkockim Aberdeen w Pucharze Zdobywców Pucharów we wrześniu 1970 roku.
Słynne rzuty karne
Niedługo potem FIFA wprowadziła również serię rzutów karnych. Pierwszym dużym międzynarodowym turniejem, w którym je zastosowano, były Mistrzostwa Europy w 1976 r.
Finał tego turnieju między Czechosłowacją a Niemcami Zachodnimi sprowadził się do rzutów karnych, które zakończyły się słynnym golem Antonina Panenki w Belgradzie. Nie tylko wykonanie, ale także fakt, że był to jeden z pierwszych poważnych rzutów karnych, sprawił, że bramka czeskiego mistrza stała się legendarna.
Od czasu ich wprowadzenia, rzuty karne dostarczyły wielu niezapomnianych i pełnych emocji momentów w historii piłki nożnej. Oszałamiające niespodzianki i miażdżące porażki weszły do annałów sportowego folkloru.
Finał Mistrzostw Świata 1994: Brazylia vs. Włochy
Jeden z najbardziej kultowych rzutów karnych miał miejsce podczas Mistrzostw Świata w 1994 roku. Finał w Pasadenie był pierwszym, który został rozstrzygnięty w serii jedenastek. Po bezbramkowym remisie Brazylia wygrała 3:2 w strzałach z 11 metrów.
Decydującym momentem był rzut karny Roberto Baggio. Największa gwiazda włoskiej drużyny nie udźwignęła ciężaru chwili i kompletnie zawiodła. Baggio kopnął piłkę wysoko nad poprzeczką, a jego błąd stał się symbolem okrucieństwa rzutów karnych: jeden rzut może zadecydować o wszystkim, a nawet zniszczyć długo budowaną karierę.
Finał Ligi Mistrzów 2005: Liverpool kontra AC Milan
Historia stambulskiego cudu miała miejsce w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w Europie. Liverpool przegrywał 0:3 z AC Milan, ale wywalczył dogrywkę i ostatecznie pokonał swoich włoskich przeciwników 3:2 w dramatycznych rzutach karnych. Było to bajkowe zakończenie, także dla Jerzego Dudka, które pomogło uzupełnić klubową legendę drużyny z Anfield i ugruntowało status rzutów karnych jako sceny piłkarskiej mitologii.
Czy złoty gol zastąpi karne?
Pomimo wszystkich pamiętnych momentów, rzuty karne pozostają kontrowersyjne. Krytycy twierdzą, że redukują one sport zespołowy do serii indywidualnych bitew, które nie odzwierciedlają wyników w samym meczu. Inni uważają, że jest to odpowiedni test nerwów i umiejętności pod presją.
Na przestrzeni lat pojawiały się oczywiście sugestie dotyczące innych alternatyw rozstrzygania remisów - na przykład złotych goli, dogrywek, a nawet algorytmów statystycznych. Żadna z nich nie była jednak w stanie konkurować z dramatyzmem i klarownością, jakie przynoszą końcowe rzuty karne.
Choć rzuty karne nigdy nie będą w pełni sprawiedliwe, stały się integralną częścią współczesnego futbolu. Niezależnie od tego, czy oglądasz je przez palce, czy wstrzymujesz oddech na trybunach, jedno pozostaje pewne: żaden inny moment w grze nie oddaje tak doskonale cienkiej granicy między triumfalną euforią a porażką.