Więcej

Urban: Sytuacja z napastnikami nie wygląda obiecująco i jest pod tym względem niedobór graczy

Urban: Sytuacja z napastnikami nie wygląda obiecująco i jest pod tym względem niedobór graczy
Urban: Sytuacja z napastnikami nie wygląda obiecująco i jest pod tym względem niedobór graczyPhoto by PETRAS MALUKAS / AFP

Trener reprezentacji Polski Jan Urban w rozmowie z PAP przyznał, że selekcja piłkarzy do kadry była właściwa. Kibice, jak czuje, są zadowoleni z jego pracy. - Natomiast za długo jestem w piłce, aby nie zdawać sobie sprawy, że wszystko co najważniejsze dopiero przed nami - dodał.

W drugiej połowie lat 80. na czele tabeli Ekstraklasy znajdował się Górnik Zabrze, pan był w reprezentacji Polski i grał m.in. na mundialu w Meksyku. Minęły cztery dekady i... znów jest pan w reprezentacji, Górnik prowadzi w lidze, a Meksyk, choć tym razem nie sam, będzie gościć uczestników mistrzostw świata. Czy ma pan wrażenie, że czas się cofnął? Albo deja vu...

Aż takiego wrażenia nie mam. Ale rzeczywiście, to wszystko może zatoczyć koło. Przede wszystkim dlatego, że ponownie jest Meksyk, a ja znów w reprezentacji, choć w innej roli. Nie mam nic przeciwko temu, żeby tak się stało i żeby znów być tam z kadrą narodową.

Od początku był pan faworytem mediów do roli selekcjonera, cieszy się pan powszechną sympatią. W XXI wieku podobne wejście do kadry miał chyba tylko Franciszek Smuda w 2009 roku, choć nie brakowało głosów, że za późno otrzymał tę nominację. Czy takie zaufanie opinii publicznej na starcie jest ułatwieniem? Czy wręcz przeciwnie, bo wtedy po ewentualnym niepowodzeniu jest większe rozczarowanie?

Dobrze pan to ujął. Faktycznie, ja też odczuwałem, że środowisko piłkarskie, bo przecież nie wszyscy interesują się futbolem, było za mną. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że wiąże się z tym wielka odpowiedzialność. Bo gdyby coś nie wyszło, przede wszystkim ten początek, to wiadomo... Nie traktuję tego jako przeszkody, ale na pewno czuję oczekiwania i odpowiedzialność. No bo jeżeli popierają daną kandydaturę, to uważają, że ten trener sobie poradzi. To powoduje, że odpowiedzialność jest bardzo duża, choć oczywiście już bycie selekcjonerem - samo w sobie - z tym się wiąże. Ale jeżeli wszystko funkcjonuje dobrze i jest poprawa, to można to odczuć. I ja właśnie czuję, iż kibice są zadowoleni, że coś się zmieniło na lepsze. Natomiast za długo jestem w piłce, aby nie zdawać sobie sprawy, że wszystko co najważniejsze dopiero przed nami.

Po niespełna trzech miesiącach pana pracy w reprezentacji bardzo często - wśród ekspertów piłkarskich - pojawia się słowo „normalność”. Jak się ją wprowadza do kadry? Czy tej normalności uczył się pan np. u boku Leo Beenhakkera, gdy pomagał mu pan w sztabie przy okazji Euro 2008?

Każda zmiana selekcjonera to niepewność, jak to wszystko będzie wyglądać, jakich zawodników będzie preferował, bo przecież każdy trener ma swój punkt widzenia. Ja nie ukrywam, że lubię zawodników dobrze wyszkolonych technicznie, którzy dobrze operują piłką. Na pewno przez fakt, że tak długo grałem w Hiszpanii, a potem pracowałem jako trener grup młodzieżowych i drugiej drużyny Osasuny, byłem dobrze przygotowany do zawodu. Ale przede wszystkim wydaje mi się, że został we mnie ślad tej szkoły hiszpańskiej, tamtejszego futbolu.

Jeśli już pan wspomniał śp. Leo Beenhakkera, to oczywiście było wielką przyjemnością pracować z takim fachowcem, nawet tak krótko. Różnica wieku między nami była dosyć duża, więc człowiek podpatrywał, jak zachowuje się ktoś z tak dużym doświadczeniem. Przede wszystkim chodziło mi o zarządzanie, bo to bardzo ważne i przekłada się na atmosferę w drużynie, która jest zdecydowanie lepsza. Na to zwracałem uwagę i na pewno pod tym względem od Beenhakkera sporo wyciągnąłem. To mi pomagało zarówno w klubie, jak i teraz w reprezentacji. No i mam też troszeczkę tego innego niż polskie spojrzenia na naszą piłkę, właśnie przez to, że tyle lat byłem w Hiszpanii.

Co było dla pana najtrudniejsze w trakcie dotychczasowej pracy z kadrą?

Selekcja przed pierwszym zgrupowaniem. Mieliśmy problemy nawet z tym, żeby móc oglądać zawodników, bo niektórzy byli w okresie przygotowawczym, ligi jeszcze nie ruszyły. Inni z kolei nie grali w swoich klubach. Do ostatniej chwili trzeba było czekać, żeby zobaczyć, w jakiej formie są zawodnicy, a niektórym nawet nie mogliśmy się przyjrzeć. Na szczęście wiedzieliśmy, jakim piłkarzem jest np. Piotrek Zieliński, który niestety nie grał w Interze za dużo. To był najtrudniejszy moment i wykorzystywaliśmy każdy mecz, nawet sparing, jeździliśmy w różne miejsca, aby zobaczyć tych graczy. Przy okazji duże słowa uznania dla całego sztabu za to, że informacje o zawodnikach i raporty, jakie powstały, były trafne i potrafiliśmy wybrać piłkarzy do reprezentacji. Po 2-3 miesiącach widzimy, że ta selekcja była dobra, bo kadra personalnie zmienia się bardzo mało, a jeżeli już, to raczej przez kontuzje lub kartki.

Zagrał pan identycznym składem wyjściowym w meczach eliminacyjnych z Holandią, Finlandią i - gdyby nie kontuzja Nicoli Zalewskiego - również byłby taki z Litwą. Czy pan miał ten skład w głowie już przed pierwszym zgrupowaniem? Czy jednak wyklarował się dopiero na treningach przed meczem z Holandią?

Na treningach nie, bo naprawdę nie było czasu, żeby się coś przełomowego wydarzyło. Ciężko po jednym treningu oceniać zawodników i mówić, który jest lepszy. Ten skład krystalizował się w trakcie obserwacji zawodników przed pierwszym zgrupowaniem, a kiedy już doszliśmy do wniosku, że to jest ta kadra, zaczęliśmy się koncentrować na wyjściowej jedenastce. Pozytywny wynik, przy dobrej organizacji gry, szczególnie w defensywie, potwierdził, że idziemy dalej w tym kierunku. Zawodnicy wywiązali się ze swoich zadań odpowiednio i to, czego od nich oczekiwaliśmy, się sprawdziło.

Nie mieliśmy po prostu żadnych powodów, aby na spotkanie z Finlandią zmieniać skład. W reprezentacji meczów nie jest zbyt dużo i wszelkiego rodzaju rotacje, zmiany systemów powodują, że nie jest łatwo zawodnikom, nawet doświadczonym, przyswoić sobie wszystko od tak, z meczu na mecz. Stąd też chcieliśmy uniknąć zmian. Oczywiście, gdybyśmy się pomylili w jednym, drugim, piątym przypadku, to zmiany musiałyby nastąpić, ale tak się nie stało. A najlepszym przykładem tego, że wiele roszad powoduje, iż gra nie wygląda zgodnie z oczekiwaniami, było towarzyskie spotkanie z Nową Zelandią, gdy chcieliśmy dać szansę tym, którzy nie grali, zobaczyć ich w meczu reprezentacji.

W listopadzie z Holandią za kartki nie zagrają Bartosz Slisz i Przemysław Wiśniewski. Nie jest łatwo obecnie znaleźć piłkarza na pozycję tego pierwszego. Ale, znając pana umiejętność planowania, chyba ma pan już w głowie zastępstwo za defensywnego pomocnika?

Mam, ale tylko potencjalne. Na sto procent w tej chwili bym nie odpowiedział. Mam plan, ale nie wiem, czy on do końca, czyli do samego meczu, wytrzyma w mojej głowie. Może pojawi się jakaś inna opcja. Zresztą o jednej wszyscy wiedzą, bo nie ma obecnie z powodu kontuzji Jakuba Modera i nikt nie wie, czy będzie w stanie wrócić już do odpowiedniej dyspozycji. Każdy zawodnik potrzebuje czasu, by odbudować taką formę fizyczną i rytm meczowy, bo niestety Kuba nie gra dosyć długo i tego się nie da przeskoczyć. Zawodnika trzeba wprowadzać spokojnie.

Po meczu z Litwą okazało, że kontuzji mięśnia uda doznał Robert Lewandowski. Wiadomo, że czas powrotu będzie zależeć od regeneracji organizmu. Wierzy pan, że on wróci do gry na listopadowe mecze?

Mam taką wiarę, bo wydaje mi się, że to nie jest coś naprawdę mocnego. Wiadomo, że kontuzja mięśniowa, jeśli jest naderwanie włókien mięśniowych, większe czy mniejsze, oznacza, że po prostu nie da się grać. Robert faktycznie coś poczuł, ale gdyby tam coś wielkiego się działo, to nie byłby w stanie dokończyć meczu. Były ustalenia między doktorem, Robertem i mną, że jeśli tylko coś poczuje, podnosi rękę i od razu go zmieniamy. Cały czas Karol Świderski był przygotowany do zmiany, gdyby Robert tylko dał nam sygnał, że nie da rady albo czuje, że coś może mu się przytrafić.

A już po samym spotkaniu z Litwą też go pytałem, jak się czuje. Mówił, że wszystko w porządku, poczuł coś troszeczkę, ale to jakby przeszło i spokojnie mógł dograć do końca. Dlatego ja mam nadzieję, że tam nic wielkiego nie ma. Być może po poprzedniej kontuzji, gdzieś przy zroście, jakaś blizna mu troszkę popuściła. Ale wierzę, że to nie będzie nic groźnego.

Wiek, czyli 37 lat, ale też ostatnie kontuzje Lewandowskiego przypominają nam, że jego kariera nie będzie trwać wiecznie. Czy polskiemu futbolowi grozi w niedalekiej przyszłości brak napastników gotowych do gry w reprezentacji?

Obym się mylił, ale na dziś - na pewno. Mam nadzieję, że w przyszłości pokażą się młodzi, utalentowani zawodnicy, bo na teraz faktycznie tak jest, że nie ma po prostu większego wyboru. Natomiast, skoro pokazują się młodzi piłkarze z innych formacji, jak Jan Ziółkowski czy Oskar Pietuszewski, to może też wyskoczy jakiś interesujący napastnik i dostanie szansę. Na dziś ta sytuacja rzeczywiście nie wygląda obiecująco i jest pod tym względem niedobór graczy. To też widać po naszej Ekstraklasie.

Czy jest jakiś zawodnik, z różnych formacji, którego pan teraz nie powołał na zgrupowanie, chociaż był zdrowy, a myśli pan o nim pod kątem listopadowych meczów z Holandią i Maltą? Choćby po to, żeby mu się przyjrzeć na treningach.

Na pewno nie ma dużo miejsca w reprezentacji. Jak wszyscy widzieli, nie powołuję wielkiej liczby piłkarzy. Staramy się mieć ich tylu, ilu może usiąść na ławce, czyli łącznie 20-21. Być może wrócą kontuzjowani zawodnicy, ale nie wiemy, co się wydarzy w meczach, które będą rozgrywać w swoich klubach. Jeżeli nic wielkiego się nie stanie, to nie mówię, że nie będzie zmian, ale jeśli nastąpią, to naprawdę bardzo nieliczne.

Czy w świetnie spisującej się obecnie reprezentacji młodzieżowej są piłkarze, których chciałby pan mieć w kadrze w przyszłym roku, np. na bardzo prawdopodobne mecze barażowe w marcu? Zresztą niektórzy zawodnicy z U-21 grali już w dorosłej kadrze, jak Kacper Urbański czy Antoni Kozubal.

Z jednej strony „młodzieżówka” i pierwsza reprezentacja to zupełnie inne kategorie. Jest bardzo duża różnica i nie tak łatwo od razu przeskoczyć do pierwszej kadry. Jeśli ktoś to robi, to często jest już w niej, jak np. Ziółkowski. Wrócił też Kacper Kozłowski, który jeszcze latem grał w mistrzostwach Europy U-21. My patrzymy na młodych piłkarzy, ale to nie znaczy, że oni - wygrywając swoje mecze - już mogą swobodnie przeskoczyć do pierwszej reprezentacji. Wymagania w drużynie narodowej są zdecydowanie większe, bo klasa przeciwnika i jego umiejętności są znacznie wyższe niż rówieśników, z którymi się mierzą.

Natomiast nie ulega żadnej wątpliwości, że np. forma takiego młodego Pietuszewskiego wskazuje na to, iż on wcześniej czy później, a raczej wcześniej, będzie w pierwszej reprezentacji, jeśli taką dyspozycję utrzyma. Jednak na dzisiaj, tak mi się wydaje, nie ma żadnego problemu, również dla rozwoju tego zawodnika, że gra w U-21. To naprawdę wpływa na niego bardzo mobilizująco. A ja nie chciałbym porywać z tego środowiska tak szybko i wziąć go np. na jedno zgrupowanie, a na drugim, żeby już go nie było. Jeśli taki zawodnik przychodzi do reprezentacji, to chciałbym, żeby na stałe.

W środowisku trenerskim popularne jest powiedzenie, że „dzisiaj podrzucają, a jutro zapomną złapać”. Ale pan twardo stąpa po ziemi, przykładem zdanie po meczu z Finlandią, że cieszmy się chwilą, bo „grill” czeka. Kto pana nauczył tego pragmatyzmu? Życie czy zawód trenera?

Wszystko po trochu, ale przede wszystkim... naród. Bo po prostu tacy jesteśmy. Potrafimy bardzo szybko kogoś chwalić, wynieść pod chmury, ale również szybko skarcić i skrytykować.

Rozpoczęliśmy od mundialu 1986 w Meksyku, więc i na nim zakończmy. Zbigniew Boniek, wspominając kiedyś ten turniej, powiedział mi, że pamięta straszne upały i wilgotność powietrza. Mieliście stołówkę w innym miejscu niż mieszkaliście, prowadziło do niej ponad sto stopni schodów, więc lekko nie było. A jakie jest pana główne wspomnienie z tamtych mistrzostw?

Zawiodłem się organizacją turnieju, ponieważ boisko, na którym graliśmy w Monterrey, pozostawiało wiele do życzenia. Mam tu na myśli murawę. Kolejna rzecz - zainteresowanie imprezą. Tam nie było atmosfery mistrzostw świata, na meczach pojawiało się może po 15 tysięcy ludzi. Nie tak sobie wyobrażałem mundial. A jedynie pachniało nim w ostatnim spotkaniu w Guadalajarze z Brazylią, gdzie murawa była typowo europejska, komplet na trybunach, a w mieście dało się odczuć atmosferę mistrzostw. Cały pobyt w ośrodku przed mundialem i mecze w grupie, tym wszystkim się zawiodłem. Wyobrażałem sobie, że będzie bardziej spektakularna oprawa. Niestety, tak nie było.

Na koniec - czego panu życzyć, oczywiście oprócz awansu na mundial? Może znów tego Meksyku, ale już w innej atmosferze, bardziej piłkarskiej? Czy może lepiej grać w USA lub Kanadzie?

Nie ma problemu, niech będzie Meksyk. Ja nawet nie wiem dokładnie, w jakich miastach ten turniej będzie rozgrywany, jeśli chodzi o poszczególne fazy. Na pewno najwięcej meczów jest w Stanach Zjednoczonych. Od ćwierćfinałów już tylko tam? No to można pomarzyć - niech będzie najpierw Meksyk, a później przenieśmy się do USA.

Wil jij jouw toestemming voor het tonen van reclames voor weddenschappen intrekken?
Ja, verander instellingen