Polacy nie powtórzyli sukcesu w katowickim Spodku, gdzie w 1999 roku kobieca reprezentacja wygrała z Francją w finale i zdobyła złoty medal ME. Męska reprezentacja „Trójkolowych” w XXI wieku nie przegrała dwóch kolejnych meczów w fazie w grupowej Eurobasketu i podtrzymała tę prawidłowość. Polacy nie wygrali czterech kolejnych spotkań w mistrzostwach Europy od 1981 roku i nie udało się im wyrównać rekordu.
Ostatni mecz z Francją, przed trzema laty w półfinale ME w Berlinie, podopieczni Milicica przegrali 54:95, a najwięcej punktów dla rywali zdobył obecny kapitan zespołu Guerschon Yabusele - 23. Teraz biało-czerwoni byli w grze do końca, mieli akcje, które mogły w końcówce przechylić szalę na ich korzyść. Ostatecznie Francuzi zwyciężyli, a w ich drużynie jeszcze lepiej niż w stolicy Niemiec zagrał Yabusele.
"Chcieliśmy pokazać, że możemy powalczyć z utytułowaną drużyną. Półtorej minuty do końca mecz był jeszcze otwarty. Myślę, że zawodnicy zostawili na boisku wszystko, co mieli. Ostatecznie przeciwnik był mocniejszy i nie ma co płakać" - ocenił Milicic.
Szczególnie rzucała się w oczy przewaga rywali w walce o zbiórkę. Francuzi zebrali z tablic 40 piłek, z czego 23 w ataku, po których z łatwością dobijali swoje niecelne rzuty, podczas gdy Polacy mieli 31 zbiórek.
"Pokazaliśmy te sytuacje i uczulaliśmy zespół. Natomiast fizyczność rywali jest taka, że pomimo najlepszych chęci nie mogliśmy utrzymać tej zbiórki w obronie. Wiedzieliśmy, że to będzie kluczowe i wiedzieliśmy, że to jest ich mocny punkt. Nie mam o to pretensji do chłopaków, bo włożyli w to spotkanie tyle siły, ile mogli" - wyjaśnił szkoleniowiec.
Bardzo dobrze zaprezentował się we wtorek Kamil Łączyński, którego występ jeszcze rano nie był pewny z powodu wirusowego zakażenia. Najstarszy w zespole, 36-letni rozgrywający przebywał na parkiecie 26 minut i w tym czasie zdobył sześć punktów (2/2 za trzy), osiem asyst, trzy zbiórki i dwa przechwyty.
"Pokazał serce wojownika. To jest niesamowity charakter, niesamowita wola" - ocenił Milicic.
Indywidualnością meczu był słabo dotychczas spisujący się w turnieju kapitan Francuzów Yabusele, który w 36 minut zdobył 36 punktów, miał sześć zbiórek i dwie asysty.
"Musiał się otworzyć w którymś meczu. Powiedziałem mu dzisiaj, jak rzucał rzuty wolne: „akurat na nas trafiła ci się taka dyspozycja”, a on mówi: „czekałem, czekałem, i się doczekałem”. Zagrał fantastyczne zawody. Wydaje się, że zatrzymaliśmy naprawdę dużą część składu gwiazd francuskich, ale nawet po niecelnych rzutach potrafili nam skakać po głowach i widać było przewagę ich fizyczności. Pod tym względem nas zdominowali, a Yabusele zrobił swoje. Wziął na siebie odpowiedzialność w ataku, potrafił zdobywać punkty na najprzeróżniejsze sposoby. Duża klasa" - ocenił Łączyński.
W polskiej wyróżnili się Jordan Loyd, tego dnia mocno pilnowany przez znających go z ligi francuskiej rywali. Naturalizowany Amerykanin zdobył 18 punktów i miał 5 zbiórek, kapitan Mateusz Ponitka dodał 16 punktów oraz po 5 zbiórek i asyst, a najlepszy występ w Katowicach zanotował Michał Sokołowski - 15 punktów, 6 zbiórek i 3 asysty.
"Ten zespół będzie walczył do końca, co pokazał w ostatnich minutach meczu. Mamy taki charakter i tak jesteśmy skupieni na naszej robocie, że będziemy walczyć. Były drużyny, które się rozsypywały, jak nie szło, ale u nas tego nie będzie. Będziemy walczyć do ostatnich sił, do ostatniego tchu, na tym polega siła kolektywu" - podsumował Ponitka.
Środa będzie dniem przerwy w grupie D. Na zakończenie zmagań grupowych biało-czerwoni zmierzą się w czwartek z Belgią (g. 20.30). Zwycięstwo da im co najmniej drugą lokatę w tabeli.