Polacy w mecz weszli naprawdę bardzo dobrze i toczyli równą walkę z mocniejszym na papierze rywalem. Bardzo szybko parkiet z powodu krwawienia musiał opuścić Michał Sokołowski, a w jego miejsce wszedł rzadko grający na tym turnieju Aleksander Dziewa. Tym razem był jednak asem w rękawie Igora Milicicia, ponieważ szybko trafił dwa razy z dystansu i zachodził Turkom za skórę.
Głównie dzięki punktom Dziewy Polacy prowadzili nawet 15:11, ale rywale byli oczywiście bardzo groźni. W pierwszych dziesięciu minutach ani razu do kosza nie próbował rzucać Alperen Sengun, czyli gwiazda Houston Rockets i zdecydowany lider tureckiej drużyny. Młody center popisywał się za to świetnymi podaniami i już w pierwszych kilku minutach zanotował kilka asyst.
Niestety po bardzo dobrej pierwszej kwarcie, która zakończyła się remisem 19:19, przyszła zdecydowanie gorsza dla Polaków druga część gry. W niej biało-czerwoni popełnili masę strat, które bardzo pewnie wykorzystywali Turcy. Sengun raz popisał się nawet zagraniem przez całe boisko, które zakończyło się jego asystą.
Nasi rywale bardzo dobrze wyglądali w defensywie, a gdy wymuszali straty Andrzeja Pluty, Mateusza Ponitki czy Jordana Loyda, to bardzo szybko biegali do ataku, przez co odskoczyli na najpierw 10, a potem nawet 14 punktów, bo właśnie taka była strata Polaków do przerwy. W drugiej kwarcie ofensywa drużyny Milicicia mocno kulała i na tablicy wyników przy zejściu obu ekip do szatni mieliśmy prowadzenie Turków 46:32.
Początek trzeciej kwarty nie sugerował, by Polacy mieli odrobić te straty i powalczyć o zwycięstwo. Cedi Osman oddawał kolejne rzuty za trzy punkty, bardzo aktywny był Shane Larkin i Kenan Sipahi, a prowadzenie Turcji wzrosło nawet do 22 punktów.
Jeszcze lepiej niż w pierwszej połowie grał też Sengun, który zaczął częściej samemu atakować kosz i zdobywać punkty. Polacy nie mieli na niego odpowiedzi, a center grający na co dzień w NBA skompletował w czwartej kwarcie triple-double, mając na koncie minimum 10 punktów, zbiórek i asyst. W końcówce trzeciej kwarty Polacy nieco jednak odżyli, wykorzystali moment dekoncentracji wysoko prowadzących rywali i zmniejszyli straty do 15 punktów.
W czwartej kwarcie biało-czerwoni do końca pokazywali sercę do walki, zostawiali wszystko co mieli na parkiecie i wskrzeszali nadzieję w polskich kibicach. Mimo że na jeszcze kilka minut przed końcem spotkania Turcy prowadzili różnicą 17 oczek, to już na trzy minuty przed końcem było to tylko osiem punktów, więc wszystko było jeszcze możliwe.
Wtedy Polacy zagrali dobrze w obronie i przy ośmiu punktach straty byli przez chwilę w posiadaniu piłki. Można było się wtedy rozmarzyć, ale byli w jej posiadaniu tylko przez chwilę, ponieważ stracili ją przy jej wyprowadzaniu spod kosza, a Sehmus Hazer trafił z dystansu i do odrabiania było już 11 punktów.
Finalnie Turcja wygrała 91:77 i po siódmym zwycięstwie w siódmym meczu imprezy awansowała do najlepszej czwórki. Polacy wracają za to do domu po zakończeniu rywalizacji na najlepszej ósemce. To gorszy wynik niż przed trzema laty w Berlinie, ale oba te turnieje o Mistrzostwo Europy w wykonaniu reprezentacji Polski trzeba ocenić bardzo pozytywnie.