„Mecz nie był łatwy, jak żaden w tej serii. Cieszy mnie determinacja, którą pokazaliśmy. To, że pomimo słabego początku udało nam się zachować spokój i wierzyć we własny plan. Także dobra dyspozycja każdego z kolegów, który dziś wyszedł na parkiet. Nie mogliśmy u siebie w domu zawieść naszej publiczności, po tym jak w piątym meczu Lublin się po nas przejechał. Tą wygraną zapewniliśmy sobie szansę, by wygrać ten finał” – skomentował.
Dwa dni wcześniej w Lublinie Legia przegrała 82:97. W pierwszej kwarcie piątkowego meczu na Bemowie Start prowadził już różnicą 11 punktów. Gospodarze potrafili jednak szybko wrócić do gry. Wyrównali już po 71 sekundach drugiej odsłony, by z czasem zacząć minimalnie przeważać w tym zaciętym spotkaniu. Co o tym zadecydowało?
„Głowa. Nie porównywałbym tutaj kwart, ale mecze. Ten numer pięć a spotkanie numer sześć to generalnie tylko i wyłącznie głowa, nastawienie mentalne. Wydaje mi się, że teraz uwierzyliśmy w siebie o wiele bardziej niż to było w Lublinie. Widać, że stać nas na takie spotkania, gdzie jesteśmy cały czas agresywni, fizyczni. Pomimo dobrej dyspozycji przeciwników potrafimy cały czas być na ich plecach, by w pewnym momencie przejąć inicjatywę” – zauważył 28-letni skrzydłowy, pochodzący z Ełku.
Podkreślił, że w całej finałowej serii decydują detale: „Obie ekipy mają dużo talentu, mogą przechylić szalę na własną korzyść w każdym momencie meczu. Nawet gdy prowadzisz 10 punktami, nie gwarantuje ci to, że spotkanie pójdzie już po twojej myśli”.
Te detale to również straty. W piątym meczu legioniści popełnili ich 14, w szóstym tylko o jedną mniej. Nerwy, zmęczenie, brak koncentracji?
„To są kwestie indywidualne. Czasami gracze popełniają błędy, to jest wpisane w koszykówkę. Trzeba oddać Startowi, że potrafi wywierać presję, prowokować błędy. Dzisiaj było troszeczkę lepiej pod tym względem niż w meczu numer pięć - nasze straty nie skutkowały tyloma łatwymi punktami rywali. Dzięki temu byliśmy cały czas w meczu i zakończyliśmy go sukcesem” - podsumował.
Kapitan Legii, nominalna „trójka”, w drużynie jest wzorem zaangażowania na parkiecie. Niejednokrotnie zdarza mu się stawać w obronie naprzeciwko wyższych rywali z pozycji numer cztery. Schodząc z boiska na krótki odpoczynek wygląda na ekstremalnie zmęczonego, bo w każdym fragmencie gry daje z siebie wszystko.
„Zdarzały się takie mecze, szczególnie pierwsze cztery w finale. Rotacja była bardzo okrojona, do ośmiu ludzi, a ten ósmy z reguły grał mniej niż 15 minut. Ustalone było, że ja praktycznie przez pierwszą połowę byłem na boisku 17-18 minut z 20, co jednak odbija się przy tak długiej serii. W efekcie doszło ostatnio do pewnych korekt. Teraz wygląda to o wiele lepiej".
'Sam fakt zaangażowania ludzi z ławki – dzisiaj Maks Wilczek i E.J. Onu pokazali, że potrafią dużo wnieść – zrobił dla pierwszej piątki dużą różnicę, nie tylko minutowo, ale również wynikowo. To bardzo dobry sygnał. Dzięki takim zmianom ma się więcej czasu na odpoczynek, by odetchnąć i wyjść z jeszcze większą energią. To jest klucz do sukcesu” – wyjaśnił Kolenda, który w piątek zdobył 11 punktów, tak jak Andrzej Pluta i E.J. Onu, będąc ex aequo drugim strzelcem zespołu, po Kameronie McGustym - 21. Miał także dwie zbiórki, asystę, przechwyt i dwie straty.
Spotkanie w hali OSiR Bemowo obejrzał komplet 2200 widzów, z ogromną energią i zaangażowaniem dopingujący obydwa zespoły, bo nie zabrakło także sporej grupy sympatyków Startu. Fani ze stolicy także licznie wspierają swój zespół na meczach wyjazdowych.
„Bardzo mnie cieszy, że cała ekipa kibicowska, która do tej pory robiła super robotę w Lublinie, teraz również jedzie tam z nami. Wspaniale byłoby wznieść trofeum z naszymi fanami” – zakończył kapitan „Zielonych Kanonierów”.
Siódmy mecz, decydujący o mistrzowskim tytule, odbędzie się w niedzielę w hali Globus w Lublinie. Początek o godz. 17.30.