Legia Warszawa - Górnik Zamek Książ Wałbrzych 74:64
Początek trzeciego spotkania był nieco nerwowy, ale legioniści wypracowali delikatną przewagę. Wynik długo pozostawał niski i na granicy remisu, a obie ekipy rozkręciły się w ostatnich trzech minutach pierwszej kwarty, trafiając przede wszystkim zza łuku. W ekipie Zielonych Kanonierów grę w ofensywie napędzał przede wszystkim Ojars Silins. Dzięki Łotyszowi to legioniści zakończyli tę część gry z przewagą. Górnik wkrótce zbliżył się do wyrównania, a ważnym momentem gry była pierwsza celna trójka Andrzeja Pluty, który do tego momentu nie mógł się wstrzelić. Legioniści nie wykorzystali jednak szans na powiększenie przewagi po prostych stratach w ataku.
Po niecałych 15 minutach Legia prowadziła tylko punktem i trener Heiko Rannula poprosił o przerwę na żądanie. Gdy goście powiększyli przewagę do siedmiu oczek po akcji 2+1 dobrze dysponowanego Silinsa, szkoleniowiec gospodarzy Andrzej Adamek wziął czas. Ostatecznie na przerwę Legia schodziła z sześciopunktowym buforem, by wrócić do rwanej gry wkrótce później. Lepsi pozostawali warszawiacy, ale gospodarze ruszyli do odrabiania strat, przyspieszając w ataku. Ekipa z Wałbrzycha zdobyła 7 punktów z rzędu, zmniejszając stratę. Na 3 minuty przed końcem kwarty Legia prowadziła 46:41. Dzięki dobrym wejściom pod kosz Sykesa i McGusty’ego udało się utrzymać bezpieczny dystans i przed decydującą częścią meczu zespół trenera Rannuli wypracował bilans +11.
Ostatnią kwartę rozpoczął od trójki Michał Kolenda. Gospodarze wciąż razili nieskutecznością. Górnicy starali się odrabiać straty, ale Legia utrzymywała dwucyfrowe prowadzenie na 5 minut przed końcową syreną. Ozdobą tej części gry była trójka Pluty z ok. 9 metrów! Chwilę później celnym rzutem zza łuku odpowiedział Kulka, a trener Rannula poprosił o czas przy stanie 67:55 dla gości ze stolicy. Po nim 5 punktów w dwóch akcjach rzucił Sykes, który chwilę później opuścił parkiet po swoim piątym faulu. Gospodarze z Wałbrzycha nie byli już w stanie zagrozić Legii, która wyszła na prowadzenie 2:1 w rywalizacji o półfinał i odzyskała przewagę swojego parkietu.
Energa Icon Sea Czarni - PGE Start Lublin 92:73
Lublinianie przyjechali na północ po trzecie zwycięstwo i awans, co potwierdzał początek meczu. Po kolejnych rzutach Krasuskiego prowadzili już 13:2, ale gospodarze podnieśli się po bardzo trudnym początku. Ostatecznie, po wsadzie Quincy’ego Forda, po 10 minutach było już tylko 16:17. Choć Lublin uciekał jeszcze przed pogonią na starcie drugiej kwarty, to z buforu nic nie zostało. Później słupszczanie uciekali nawet na sześć punktów po akcjach Szymona Tomczaka. Mecz pozostawał wyrównany, a minimalną przewagę lublinianom dawał CJ Williams. Ostatecznie po trójce Nowakowskiego pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 38:37.
W trzeciej kwarcie drużyna trenera Robertsa Stelmahersa starała się budować przewagę. Po efektownym zagraniu Quincy’ego Forda i kolejnym rzucie Nowakowskiego wzrosła już do ośmiu punktów. Michał Krasuski starał się ponownie nawiązać rywalizację, ale teraz to gospodarze mieli inicjatywę w ofensywie. Trójki trafiał Jakub Musiał, a po akcji Alexa Steina po 30 minutach było 67:51.
W kolejnej części meczu słupszczanie byli już lepsi o 18 punktów po kolejnym rzucie Steina i „pociąg odjechał”, odrobienie stało się nierealne. Ekipa trenera Wojciecha Kamińskiego nie miała już sposobu. Swoje akcje kończyli Jackson i Ford, a Energa Icon Sea Czarni wygrali ostatecznie aż 92:73.