Gospodarze rozpoczęli mecz pełni animuszu i po łatwo zdobytych punktach prowadzili 7:3, 9:5, i 13:8 w połowie pierwszej kwarty. Adrenalina prowadziła lublinian nie tylko do zdobywania punktów, ale i prostych strat. Po ich serii i dwóch rzutach za trzy punkty rezerwowego w Legii Keifera Sykesa podopieczni estońskiego trenera Heiko Rannuli błyskawicznie odrobili straty i na 120 sekund przed końcem tej części prowadzili 20:18.
Sprawdź szczegóły meczu PGE Start Lublin - Legia Warszawa
Trenerowi PGE Startu Wojciechowi Kamińskiemu nie pozostało nic, jak tylko wziąć czas. Jego ekspresywna reprymenda podziałała orzeźwiająco i mobilizująco na lublinian. Uporządkowali atak i powrócili na prowadzenie. Po 10 minutach wygrywali 24:20.
Podwajany w obronie lider Legii, najlepszy zawodnik sezonu zasadniczego Kameron McGusty miał problemy ze zdobywaniem punktów i lepiej szło mu dzielenie się piłką z kolegami. Do przerwy oddał tylko trzy rzuty (trafił dwa) i zdobył pierwsze punkty dopiero w 14. minucie. Ale to nie przeszkodziło warszawiakom w płynniejszej grze. Przede wszystkim dlatego, że poprawili defensywę. Natomiast obrona Startu coraz mniej szkodziła swobodnie konstruującym ataki legionistom. W połowie tej części warszawski zespół prowadził 36:28.
Rzuty za trzy punkty legionistów: Łotysza Ojarsa Silinsa, Andrzeja Pluty, McGusty’ego, a nawet dość przypadkowy środkowego E.J. Onu dały im wysoką przewagę. Do przerwy przyjezdni prowadzili aż 54:39, zdobywając 34 pkt w 10 minut. Trafili w 20 minut 8 z 14 prób zza linii 6,75 m (w tym 5 z 7 w drugiej kwarcie). Przewaga uzyskana w drugiej kwarcie była kluczem do zwycięstwa Legii.
Po przerwie lublinianie wyszli co prawda na parkiet z nową dawką adrenaliny, ale to legioniści rozdawali karty. Mieli nawet 17 punktów przewagi (56:39), lecz gospodarzom grającym z większą konsekwencją udało się zminimalizować straty do pięciu punktów. Po akcjach belgijskiego rozgrywającego Emmanuela Lecomta Start przegrywał na kilkanaście sekund przed końcem trzeciej kwarty 62:67.
I w ostatnich 10 minutach jeszcze bardziej zmniejszył straty – po rzucie Courtney’a Ramey’a lublinianie mieli w 33. min. tylko o cztery punkty mniej (67:71). Końcówka należała jednak do drużyny trenera Rannuli. Warszawiacy spokojnie realizowali założenia taktyczne i kontrolowali sytuację, prowadząc po rzucie Pluty zza linii 6,75 m 80:71 na trzy i pół minuty przed końcową syreną.
Aż pięciu legionistów zdobyło powyżej 10 pkt, a najlepszy był Serb Aleksa Radanov, który miał double-double – 15 pkt i 10 zbiórek. Wśród gospodarzy double-double zanotował środkowy Ousmane Drame – 14 pkt i 13 zb.
Legioniści zagrali mocniej fizycznie niż w pierwszym spotkaniu. U gospodarzy widać było fizyczne zmęczenie, po serii 10 meczów rozegranych w play off. Warszawiacy byli bardziej skoncentrowani i bardziej zaangażowani w defensywę, trafili też 10 razy za trzy punkty, a lublinianie tylko pięć. Dwa kolejne spotkania finału odbędą się w stolicy – w sobotę i poniedziałek.