Z dwóch rozstawionych drużyn zdecydowanie lepszy w sobotnim meczu okazał się Górnik Zamek Książ, który jako beniaminek (wrócił do ekstraklasy po 15 latach przerwy) nie przestaje zadziwiać. W czwartkowym ćwierćfinale wałbrzyszanie wygrali z Legią Warszawa 73:72, a PGE Start pokonał Dziki Warszawa 93:82.
Dla rodowitego wałbrzyszanina Andrzeja Adamka to pierwszy finał w samodzielnej karierze trenerskiej. Jako asystent cieszył się z trofeum dwukrotnie z Zastalem Zielona Góra (2015 i 2017), a jako zawodnik sięgnął po puchar w 2001 r. z Prokomem Treflem Sopot.
Lublinianie prowadzili tylko na początku 10:5 i 12:5, ale potem "Górnicy" mieli serię 12:0, co dało im prowadzenie po pierwszej kwarcie 17:12. W drugiej wałbrzyszanie kontrolowali sytuację i powiększali przewagę po akcjach amerykańskich rozgrywających Ikeona Smitha (15 pkt do przerwy) i Toddricka Gotchera (10 pkt do przerwy). Podopieczni trenera Adamka grali nie tylko efektywnie, ale i efektownie - wsadem popisał się m.in. Dariusz Wyka. Po 20 minutach Górnik prowadził różnicą 14 pkt - 42:28.
Defensywa wałbrzyszan zupełnie "zamroziła" grający zazwyczaj ofensywnie Start. Po 30 minutach Górnik, wspierany przez cały mecz niezwykle głośnym dopingiem najliczniejszej grupy kibiców spośród ośmiu uczestników PP, prowadził 64:40. Po niespełna dwóch minutach czwartej kwarty było nawet 70:42.
Trener lublinian Wojciech Kamiński, który sięgał po puchar dwukrotnie - z Rosą Radom w 2016 r. i Stalą Ostrów Wlkp. w 2019 r., tym razem musiał uznać wyższość zespołu Górnika i Andrzeja Adamka.