Nawet z golem przewagi po pierwszym meczu, Tottenham nie mógł liczyć na status faworyta. Liverpool Arne Slota na Anfield był wskazywany jako drużyna bliższa finału EFL Cup, a stracona w Londynie bramka oznaczała tylko, że Koguty czeka jeszcze większy napór The Reds.
Sprawdź szczegóły meczu Liverpool – Tottenham

Grający na wysokiej intensywności gospodarze mieli bardzo prosty cel: sforsować obronę zdominowanego od pierwszych minut Tottenhamu. Goście, choć zmuszeni do gry w swojej tercji defensywnej, bronili się przez pół godziny i dopiero podanie Salaha do Szoboszlaia sprawiło, że Kinsky musiał wyjąć piłkę z siatki w 31. minucie. Gol? Nie, był wyraźny spalony.
Ale był to też sygnał, że The Reds są blisko. Faktycznie, chwilę później bramka już padła, gdy po rozbiciu niedoszłej kontry Spurs wrzutka od Salaha minęła wszystkich przed bramką, ale trafiła do Gakpo za dalszym słupkiem. Ten nie pomylił się i wyrównał stan dwumeczu. Do przerwy Koguty nie miały do powiedzenia dosłownie nic – jedyne uderzenie oddał Kulusevski i piłkę posłał wysoko w trybuny.
Wcale nie lepiej zaczęła się druga połowa, rozpoczęta od wybicia piłki sprzed bramki Kinskiego po rzucie rożnym w 47. minucie. Czeski bramkarz po chwili nie miał już jak się ratować i faulował Darwina, powodując rzut karny. Salah wykonał go fantastycznie, posyłając piłkę w okienko. Choć w walce o finał wynik wciąż był kontaktowy, to obie drużyny dzieliła przepaść - londyńczycy byli w rozsypce i niewymuszonymi błędami ułatwiali zadanie.
Zanosiło się już tylko na kolejne bramki gospodarzy, ku uciesze rozśpiewanego Anfield. Po wybiciu godziny Darwin Nunez chybił w świetnej sytuacji, a Cody Gakpo po nim obił słupek z bardzo ostrego kąta. Na każdą próbę Tottenhamu, by się odgryźć, miejscowi reagowali brutalnie. Na kwadrans przed końcem najpierw Gravenberch obił słupek, a moment później Mac Allister z Bradleyem pozwolili wykończyć akcję Szoboszlaiowi i ten podwyższył na 3:0.
Sytuacja londyńczyków była już dramatyczna i zostało jedynie szukanie honorowego trafienia. Najbliżej był Hueng-Min Son, który z bliska tylko obił poprzeczkę. Reakcja? Gol numer cztery zaledwie dwie minuty później, tym razem autorstwa Virgila van Dijka. Chrapkę na piątą bramkę miał w doliczonym czasie Harvey Elliott, ale nie zdołał oddać strzału. Rywal i tak był już na łopatkach.
