Utrzymywanie dobrych relacji z klubami i kibicami oraz umiejętność komunikowania się z nimi nie zawsze jest łatwa dla piłkarzy. Czasami nieszczere próby kończą się ośmieszeniem. Tak było w przypadku kolumbijskiego napastnika Jhona Durána, który po zimowym transferze z Premier League do saudyjskiego Al-Nassr zadeklarował, że od dziecka oglądał mecze swojego nowego pracodawcy i tym samym spełnił swoje marzenie o angażu.
Wellenreuther pamięta jednak tylko jedno ze swoich miejsc pracy. Nie ma wątpliwości co do jego sympatii. Nawet dziesięć lat po opuszczeniu Schalke 04 wciąż czuje się jak "Schalkemann". Losy drugoligowego obecnie niemieckiego klubu i bramkarza, który jeszcze w jego barwach doświadczył Ligi Mistrzów, potoczyły się jednak w diametralnie różnych kierunkach.
Moment gwiazdy w Madrycie
Dzięki dobrej formie Schalke zdobyło dziewięć punktów w czterech ostatnich meczach i oderwało się od strefy spadkowej, z której droga wiedzie ku trzeciej lidze niemieckiej. Mimo to jest to fakt, który jeszcze kilka lat temu Wellenreuther prawdopodobnie uznałby za kiepski żart. Rzeczywiście, w momencie jego debiutu sytuacja w Gelsenkirchen wyglądała zupełnie inaczej.
W 2015 roku, gdy w wieku 19 lat po raz pierwszy wskoczył do składu na mecz Bundesligi, a niedługo później przyczynił się do największego zwycięstwa klubu w historii, Schalke pławiło się w blasku Ligi Mistrzów. W tym czasie drużyna z górniczego miasta była regularnym uczestnikiem europejskich pucharów.
Co więcej, podczas jednej ze swoich podróży odwiedzili słynne Santiago Bernabéu, gdzie sensacyjnie pokonali Real Madryt 4:3. Choć nie wystarczyło to do wyprzedzenia najbardziej utytułowanej drużyny rozgrywek w dwumeczu po porażce u siebie 0:2, wieczór ten na trwałe zapisał się w pamięci zarówno kibiców Schalke, jak i samych zawodników. Jednym z nich był Wellenreuther.
Jego kariera nie potoczyła się jednak zgodnie z oczekiwaniami i musiał ustąpić miejsca w bramce Ralfowi Fährmannowi. W kolejnym sezonie przyjął ofertę gry jako gość w hiszpańskiej drugiej lidze, Realu Mallorce. Nawet po powrocie nie udało mu się dostać do kadry A i cały sezon spędził jako rezerwowy w lidze regionalnej, czwartym poziomie rozgrywkowym w Niemczech.
Ostatecznie syn byłego prezesa Karlsruhe zdecydował się na trwałą zmianę otoczenia. W 2017 roku podpisał kontrakt z Willem II w holenderskiej Eredivisie, gdzie mimo rozczarowującego roku przedarł się do wyjściowego składu. Stamtąd przeszedł do Anderlechtu, gdzie w 2022 roku 26-letni wówczas bramkarz został zauważony przez Feyenoord. Ten ostatni wybrał go jako zastępcę Justina Bijlowa.
Wielki moment w Mediolanie
Wellenreuther wystąpił w 14 meczach w swoim pierwszym sezonie w Rotterdamie i, grając jako drugi zawodnik, pomógł drużynie zdobyć tytuł po sześciu latach. Było to jego pierwsze trofeum w karierze. Z czasem zaczął odgrywać coraz ważniejszą rolę. Również dzięki uporczywym kontuzjom Bijlowa, pochodzący z Karlsruhe zawodnik zaliczył już 33 mecze w bieżącym sezonie.
Oprócz rozgrywek krajowych, otrzymywał również szanse w Lidze Mistrzów, gdzie szczególnie zaimponował w 1/8 finału przeciwko Interowi Mediolan (0:2), kiedy obronił strzał Piotra Zielińskiego z rzutu karnego i utrzymał przynajmniej teoretyczną nadzieję na odrobienie strat. Co więcej, dołożył do swojej kolekcji kolejny pucharowy wieczór, w którym ponownie pokazał swoje walory jako niemal nieznany bramkarz. Choć Feyenoord pożegnał się z rozgrywkami w rewanżu (1:2), nikt nie może odmówić Wellenreutherowi znakomitego występu.
Niemiecki bramkarz ma za sobą udany sezon, ale nie zapomniał o swoich początkach. "Chciałbym porównać mój obecny etap z czasem spędzonym w Schalke. Rotterdam i Gelsenkirchen to typowe miasta robotnicze i widać to po wsparciu kibiców. Oni kochają swój klub i żyją dla niego" - Wellenreuther chwalił ostatnio kibiców obu obozów w wywiadzie dla Sport Bild.
W końcu nie potrzeba wielkich deklaracji lojalności. Wystarczy ciężka praca i zaangażowanie. I to właśnie sprawia, że Wellenreuther zyskuje szacunek i serca fanów. Jakie jeszcze wielkie momenty czekają go w karierze?