Dwa pierwsze miejsca w Eredivisie od dłuższego czasu wydawały się zarezerwowane dla PSV i Ajaxu, ale Feyenoord wciąż ma szansę na trzeci stopień podium i kwalifikacje do Ligi Mistrzów, co pozostaje celem w ostatniej fazie sezonu. W niedzielę trzeba było jednak na De Kuip pokonać Go Ahead Eagles (GAE), rywali rozpędzonych serią trzech zwycięstw.
Sprawdź szczegóły meczu Feyenoord – Go Ahead Eagles

Robin van Persie eksperymentował z ustawieniem, co widać było po bardzo wysokim ustawieniu Jakuba Modera, który należał do wyróżniających się postaci pierwszej połowy. Nie tyle zapracował na to wybitną grą, co cały Feyenoord prezentował na tyle niski poziom, że zaangażowanie Polaka było widoczne gołym okiem.
Gra gospodarzy wyraźnie się nie kleiła i to przyjezdni z Deventer mieli więcej z gry. Po kwadransie oczekiwali rzutu karnego, gdy Mathis Suray zderzył się z golkiperem Feyenoordu w walce sam na sam o piłkę. Z kolei w 22. minucie błysnął Moder, który po odbiorze piłki ruszył pomiędzy obrońców GAE i wywalczył rzut wolny. Niewiele z niego niestety wyszło, na celny strzał musieliśmy czekać prawie pół godziny, gdy Hwang zszedł z prawej do środka i sprawdził De Bussera.
Otwarcie wyniku przyszło chwilę później. Hadj Moussa gnał za piłką aż do linii końcowej i zapracował na rzut karny, do egzekucji którego podszedł Jakub Moder. Po raz drugi od transferu do Holandii Polak pewnie wykorzystał jedenastkę, ale pierwszy raz zaliczył gola w Eredivisie, choć De Busser dobrze wyczuł kierunek. Zapowiadało się na prowadzenie do przerwy mimo piachu w trybach, ale Milan Smit dograł w doliczonych sekundach do Victora Edvardsena w bardzo sprytnej akcji, a ten wyrównał do szatni.
Po zmianie stron przyjezdni ruszyli odważnie i do nich należało pierwsze 10 minut. Wymusili choćby instynktowną reakcję Davida Hancko, który ratował Feyenoord przed stratą gola. W odpowiedzi Hadj Moussa sam odebrał piłkę padającemu rywalowi, wszedł z nią głęboko w pole karne i z ostrego kąta przywrócił prowadzenie.
Radość Feyenoordu ponownie nie mogła trwać długo, bowiem świetną akcję przeprowadzili Go Ahead Eagles, obezwładniając Hwanga z piłki (na granicy faulu) i wymieniając błyskawiczne podania, których finałem był strzał Olivera Antmana na 2:2 w 66. minucie.
Rotterdamczycy niezmiennie nie zachwycali, ale u progu ostatniego kwadransa udało im się wyjść po raz trzeci na prowadzenie. Mało widoczny przez większość meczu Igor Paixao zaprezentował błysk formy, za jaką podziwia go Holandia i huknął na 3:2, a kilka minut później mógł liczyć na dublet, zatrzymany tylko przez De Bussera.
