Real Betis Balompie nie wygrał żadnego meczu ligowego od października i w sobotnie popołudnie musiał liczyć na kolejne potknięcie Barcelony. Faworyci wprawdzie odbili się kosztem bezradnej Majorki w tygodniu, ale wciąż czują oddech Realu Madryt na karku i muszą wygrywać dalej.
Sprawdź szczegóły meczu Betis - Barcelona

Lewandowski otworzył wynik przed przerwą
Betis rozpoczął z animuszem, jakiego chyba nie spodziewali się przyjezdni z Katalonii. Po zaledwie minucie Raphinha musiał heroicznie wybijać piłkę z linii bramkowej po główce Diego Llorente, a po kolejnej minucie Inaki Pena popisał się doskonałą interwencją przy strzale Abde Ezzalzouliego. Dłuższą chwilę zajęło Dumie Katalonii pozbieranie się i wejście na wyższe obroty – w 8. minucie Lamine Yamal jako pierwszy postraszył Francisco Vieites, choć ten złapał piłkę z kamienną twarzą.
Szansa niewykorzystana, ale sygnalizowała, że Barcelona gra już swoje i kolejne ataki były kwestią czasu. O impecie Betisu szybko przyszło zapomnieć, faworyci długo rozgrywali piłkę i wyprowadzali kolejne ataki. Długo nie przynosiły efektu, jak uderzenie nad poprzeczką Olmo z 25. minuty, ale na pięć minut przed przerwą doszło do ataku, który otworzył wynik spotkania. W długo budowanej akcji piłka prawą flanką doszła do Julesa Kounde, a ten oddał ją do Roberta Lewandowskiego. Vieites tym razem nie zdołał przeciąć podania i Polak zdobył gola nr 16 w tym sezonie LaLigi.
VAR dał wyrównanie, VAR przywrócił prowadzenie Barcelony
Verdiblancos mieli poważne problemy z utrzymaniem się przed przerwą i mogli stracić kolejnego gola, ale gwizdek przyszedł im z pomocą. Kwadrans przerwy zupełnie odmienił grę Betisu, który powrócił wręcz silniejszy niż w minutach otwierających mecz.
Jeden za drugim szły ataki na bramkę Inakiego Peny, któremu nieoczekiwanie zagroził nawet Robert Lewandowski. Jedna z jego prób wybicia głową w 51. minucie okazała się przedłużeniem piłki do rywala, ale gol nie padł. Betisowi nie udało się też w 54. minucie, gdy kolejną genialną interwencją błysnął bramkarz liderów LaLigi przy strzale Avili.
Barcelona wytrwała ponad kwadrans drugiej połowy, tym razem nie znajdując skutecznego sposobu na oswobodzenie się z naporu gospodarzy. Szczęście opuściło przyjezdnych w 62. minucie, gdy Frenkie De Jong nadepnął i pchnął Vitora Roque w polu karnym. Gwizdek sędziego milczał, ale słuchawka w jego uchu nie – VAR przywołał Alejandro Muniza Ruiza i ten przyznał rzut karny. Na gola zamienił go Giovani Lo Celso, którego Pena wyczuł, ale nie zdołał zatrzymać.
Barca się nie posypała, ale Betis pokazał charakter
Na domiar złego czerwoną kartkę dostał Hansi Flick, ale tym razem nie było powtórki z Vigo, Barcelona się nie złamała. Przyjezdni odzyskali kontrolę nad przebiegiem gry i zaczęli szukać decydującej bramki. Wprowadzony za Raphinhę Ferran Torres znalazł cenny strzał w 82. minucie, choć nie zdążył nacieszyć się trafieniem – liniowy podniósł chorągiewkę. Tym razem VAR pomógł w szukaniu sprawiedliwości gościom: defensor wystawił nogę i spalonego nie było, gol został uznany.
Zatem happy end dla Barcelony? Zawodnicy Manuela Pellegriniego postanowili zrobić wszystko, by punktów nie stracić. Niewiele mieli już okazji, ale w 94. minucie udało się wyprowadzić atak, w którym delikatne trącenie Assane Diao po świetnym dograniu Ruibala dało gola na 2:2. Minut doliczonych było jednak osiem, dlatego gorąca walka trwała do samego końca.
