59-letni szkoleniowiec – mimo trudnej sytuacji ekipy z Moguncji w tabeli, która traci pięć "oczek" do miejsca barażowego i sześć do pozycji bezpiecznej – nie zamierza stosować radykalnych metod, a raczej będzie trzymał się swojego "szwajcarskiego spokoju", wynikającego także z jego charakteru.
"Nie jestem wulkanem i nie zamierzam się zmieniać. Przede wszystkim chcę być autentyczny, myślę, że dzięki temu mogę więcej osiągnąć" – powiedział podczas prezentacji w Moguncji Fischer, który jednak przyznał, że potrafi też być dla piłkarzy „wredny”.
Trener, który swego czasu był "przymierzany" do Legii Warszawa, na szeroką wodę wypłynął w FC Basel, gdzie pracował w latach 2015-17 po tym, jak zastąpił... Paulo Sousę, byłego selekcjonera reprezentacji Polski. W 2018 roku rozpoczął przygodę z Unionem Berlin, która potrwała do listopada 2023.
W FSV Mainz zastąpił Duńczyka Bo Henriksena, którego jest raczej przeciwieństwem.
"Bo był oczywiście bardzo wyjątkową postacią i typowym ekstrawertykiem. Wszyscy dobrze go poznaliśmy i pokochaliśmy. Gdybyśmy jednak sprowadzili teraz kogoś o podobnym typie charakteru, to nie sądzę, żeby było to dobre dla drużyny" – zaznaczył dyrektor sportowy Mainz Christian Heidel.
Fischer podpisał kontrakt na dwa i pół roku, do czerwca 2028. Przez ostatnie dwa lata nie pracował, ale zdecydował się przyjąć propozycję z Moguncji, pomimo trudnej sytuacji w tabeli, gdyż miał "dobre przeczucia".
Ponowny debiut w Bundeslidze zaliczy w niedzielę, a przeciwnik będzie najtrudniejszy z możliwych – w Monachium ekipa FSV zagra z prowadzącym w tabeli Bayernem.
"O spotkaniu z mistrzem Niemiec zacznę myśleć od piątku. Na razie liczy się tylko mecz w Poznaniu i na tym się koncentruję" – zapewnił Fischer.
Jego zespół w tabeli Ligi Konferencji jest piąty z dorobkiem dziewięciu punktów. Zaczął od trzech wygranych, m.in. z Fiorentiną 2:1, ale w ostatniej kolejce uległ w Rumunii Universitatei Krajowa 0:1. Z kolei Lech ma sześć punktów i plasuje się na 16. pozycji.

