Klub z południowo-zachodniej Francji chyli się ku upadkowi. Właściciel, jego niekonsekwentne zachowanie i złe zarządzanie są głównymi winowajcami, a przynajmniej tak twierdzi opinia publiczna. Ale jest to również połączenie kilku kluczowych decyzji innych urzędników i polityków, nie tylko efekt pracy zawodników i trenerów.
Czasyp również nie grały na korzyść, chociaż ten argument służyłby bardziej jako wymówka, skoro inni byli w stanie sobie poradzić. W każdym razie wskazywanie palcem konkretnego winowajcy, choć z pewnością to biznesmen Gérard López ponosi największą odpowiedzialność, byłoby co najmniej bardzo czarno-białe. A uratowanie wszystkiego w ostatniej chwili okazało się po prostu niemożliwe.
Mamy wiosnę 2021 roku, a Europa wciąż zmaga się z konsekwencjami pandemii COVID-19. Środowisko piłkarskie nie było pod tym względem wyjątkiem, nawet Bordeaux, które ostatecznie zajęło 12. miejsce w Ligue 1, mocno odczuło utratę przychodów. Doprowadziło to do ogłoszenia w kwietniu przez amerykańską firmę King Street, że nie zamierza dłużej wspierać klubu, również w wyniku upadku Mediapro, która była właścicielem praw telewizyjnych, oraz z powodu wynikających z tego opóźnień w płatnościach.
Na scenę wkracza López
W czerwcu López pojawił się na scenie jako nowy właściciel FCGdB. Ten 52-letni, urodzony w Luksemburgu gracz o hiszpańskich korzeniach, który w tym samym roku nabył również Boavistę Porto, ma doświadczenie głównie w sportach motorowych, na przykład kupując zespół Renault F1 w 2009 roku. Piłka nożna była dla niego nowością, wodą, do której jeszcze nie wszedł. Z pewnością marzył przynajmniej o powrocie tradycyjnej francuskiej drużyny do europejskich pucharów, w których ostatnio uczestniczyła w 2019 roku.
Ale zamiast tego, zaledwie rok później, nastąpił bardzo nieoczekiwany spadek do Ligue 2, po raz pierwszy od sezonu 1990/91. I nawet wtedy Bordeaux było cierniem w boku DNCG (Direction Nationale du Controle de Gestion), organu kontrolującego przepływy finansowe i rzetelną księgowość profesjonalnych klubów we Francji. Należy zaznaczyć, że instytucja ta jest bardzo bezlitosna, dość surowo traktując praktycznie wszelkie nieprawidłowości. Kilka tygodni temu na przykład Ajaccio z Korsyki również było zagrożone spadkiem z Ligue 2, ale w przeciwieństwie do klubu z Nowej Akwitanii znalazło szybkie rozwiązanie i nie zostało karnie relegowane.
Bordeaux następnie odwołało się od decyzji, która zdegradowała ich z Ligue 2 do Championnat National. Działacze określili tę decyzję słowem "brutalna". Pod koniec lipca, na krótko przed startem nowego sezonu, protest okazał się skuteczny. Bordeaux miało tylko jeden cel - powrót do elity. Nie udało się tego osiągnąć w rozgrywkach 22/23, gdyż zespół spadł o trzy punkty za zajmujące drugie miejsce Metz i o sześć za plasujące się na pierwszym miejscu Le Havre. Baraż nie został rozegrany, bo Ligue 1, niestety dla klubu, zmniejszyła wówczas liczbę uczestników z 20 do 18, przez co tylko czołowa dwójka zapewniła sobie awans. Kto wie, gdzie byliby teraz Les Girondins, gdyby faktycznie dokonali powrotu.
Jest rok 2023, klub wygląda zdrowo na zewnątrz, DNCG nie ma fundamentalnego powodu, by cokolwiek robić. A w Bordeaux po raz kolejny atakują awans do Ligue 1. Ale 12. miejsce w klasyfikacji to jedno wielkie rozczarowanie. López przez cały sezon szalał, przeklinał, kopał, groził. I nic dziwnego, inwestycje i miliony euro, które poczynił w klubie, nie zwracają się nawet w części. Jest na minusie, ma dość dotowania go. Jednak często gwałtowna natura biznesmena i działania na skróty oznaczały również, że wszyscy w klubie byli pod ciągłą presją. W szczególności dyrektor generalny Thomas Jacquemier był mocno krytykowany za każdą porażkę. Obaj byli w ciągłym konflikcie. Być może całe szczęście, że w zdecydowanej większości przypadków rozmawiali ze sobą przez telefon, bo López rzadko bywał w Bordeaux. Całym kolosem zarządzał zdalnie.
W rzeczywistości było to błędne koło wszystkich relacji w Bordeaux. Z jednej strony wściekły właściciel pompujący pieniądze w czarną dziurę. Z drugiej Jacquemier, który nie mógł się cieszyć swoją pracą, ale zamiast próbować gasić konflikt - według wielu doniesień - jeszcze eskalował go. Inni jego pracownicy dokonywali złych wyborów kadrowych czy błędnego wykorzystania funduszy. A gdy atmosfera w klubie jest kiepska na samej górze, logicznie spływa to na trenerów i szatnię. Jednak to, że cała sprawa dojdzie do punktu, w którym gigant znad rzeki Garonny będzie dostawać bęcki od mniej ambitnych rywali, było czymś, czego bardzo niewielu się spodziewało.
López uznał, że tak dalej być nie może. Okazał się bardzo niecierpliwy i uparty, wyrzucając za burtę kolejną szansę na sukces. Odciął finansowanie. Myślał o swoim biznesie, przedkładając go nad wszystko inne. Można odnieść wrażenie, że pracownicy ślepo wierzyli, że szef jest po prostu zły. Że wkrótce wszystko się poukłada, że wszystko znów będzie grało. Wynik był okrutny dla wszystkich - zawodników, trenerów, urzędników, kibiców czy regionalnych przywódców politycznych. Nie znaleziono nowego inwestora, gilotyna DNCG uderzyła w szyję.
Kłótnie, wyzwiska, spory czy droga do ruiny
Jest koniec kwietnia 2024 r. Zbliżają się ostatnie fragmenty sezonu ligowego, a Bordeaux wydaje się być w takim samym impasie, jak w styczniu, kiedy projekt przedstawiony przez DNCG w celu przyciągnięcia nowego inwestora mniejszościowego upadł. Od września ubiegłego roku poszukiwano kogoś takiego i widać było, że trudności są niemałej natury. Negocjacje zakończyły się jednak bez większego postępu w kierunku niezbędnego sukcesu.
Zgodnie z przedstawionym dokumentem, czterema podmiotami miały być Kennedy Lewis Investment Management, Central Lane Partners, Liberty Global Partners oraz Dynasty Equity Partners. Wszystkie firmy miały dostęp do danych, ale rozmowy nie doprowadziły do złożenia żadnej konkretnej oferty. Zasadniczo López tylko prywatnie ustalił, że umowa nie będzie możliwa na żadnych warunkach, jeśli klub nie pozostanie w Ligue 2. To kluczowe założenie.
López powiedział wszystkim, że jest zbyt zajęty tymi wszystkimi rozmowami. I że nie może być obecny w Bordeaux, nie ma na to czasu. Ale kiedy chciał, znajdował czas. Pod koniec marca, na przykład, okazało się, że zadzwonił do dyrektora generalnego Thomasa Jacquemiera na telefon komórkowy w połowie meczu z Paris FC i powiedział mu w skrócie: "Możesz znaleźć nowy klub, jeśli nie wygrasz. Zrobiłem dla ciebie wiele, ale ty w ogóle nie widzisz problemów".
Takie traktowanie podwładnych przez Lópeza nie było niczym niezwykłym. Nawet po zakończeniu poprzedniego sezonu nie udał się bezpośrednio do Bordeaux, aby porozmawiać twarzą w twarz z podwładnymi. Tylko za pośrednictwem swojego pośrednika, dyrektora sportowego Admara Lopesa, López powiedział, że "nie będzie już sięgał głęboko do kieszeni, aby przeżyć taki sezon" i że zostanie dokonanych wiele zmian. Kiedy zagorzali fani Les Girondins to usłyszeli, wywiesili transparent z napisem "Nie jesteś mesjaszem, jeśli co sezon prowadzisz klub do katastrofy".
Czas minął: Rozwiązanie za pięć dwunasta
Minęły tygodnie i 27 czerwca odbyła się główna rozprawa z DNCG. Krążyły plotki, że międzynarodowy bank, z którym negocjował López, poprosił osoby publiczne w Bordeaux o wystąpienie w roli poręczycieli. Niektórzy, tacy jak burmistrz Pierre Hurmic, senator Nathalie Delattre i inna znana postać polityczna, Bertrand Dubois, zgodzili się. Nic jednak nie posuwało się naprzód. Bordeaux miało jeszcze dziewięć dni, ponieważ postępowanie zostało tymczasowo zawieszone. López, który nie chciał słyszeć o sprzedaży klubu, miał nóż na gardle. Ostatecznie, bardzo niechętnie, podjął rozmowy z Fenway Sports Group, która notabene jest właścicielem angielskiego giganta Liverpoolu, na temat przekazania większościowego pakietu akcji.
Jednak te negocjacje również upadły, co doprowadziło do wirtualnego spadku klubu do Championnat National, trzeciej najwyższej klasy rozgrywkowej. 16 lipca odbyła się wideokonferencja pomiędzy Lópezem, Jacquemierem i udziałowcami amerykańskiej korporacji FSG. Spotkanie szybko przybrało zły obrót, gdyż wyszło na jaw, że Bordeaux jest winne około 10 mln € byłemu trenerowi Vladimirowi Petkoviciowi czy 20 mln € za wynajem stadionu Matmut Atlantique. Na stole pojawiło się pytanie, kto spłaci długi, a zwłaszcza wokół stadionu narosły napięcia (obiekt nie jest własnością klubu). Amerykanom powiedziano, aby negocjowali z ratuszem zmniejszenie rocznej opłaty w wysokości około 4 milionów euro i renegocjowali ustaloną umowę. Jest ona ważna do 2045 roku, a właściciel jest zobowiązany do przejęcia ciężaru, nawet jeśli klub przestanie istnieć.
Działacze Bordeaux, mówiąc potocznie, przegięli, a "ofensywne" negocjacje nie spodobały się FSG. John William Henry, założyciel firmy, nie rozumiał, dlaczego on miałby szukać rozwiązania sytuacji związanej z Matmut Atlantique i postanowił zakończyć debatę. Delegacja Fenway miała podpisać niezbędne dokumenty właśnie w Bordeaux, ale podróż okazała się bezskuteczna. Odbyły się jedynie dyskusje online z merostwem, podczas których wyjaśniono, dlaczego obie strony nie osiągnęły porozumienia.
Dzień później Jacquemier przyszedł do swoich pracowników i powiedział im, że negocjacje zakończyły się niepowodzeniem. López, nawiasem mówiąc, miał zwierzyć się bliskim mu osobom, że różnica między ogólnymi pomysłami finansowymi FSG a rzeczywistym projektem wynosiła 80 milionów euro, również dlatego, że francuska piłka cierpiała z powodu znacznego impasu i zmniejszenia przepływów pieniężnych z tytułu praw telewizyjnych. Ponownie, ekonomiczna strona rzeczy nie przechyliła się zbytnio na stronę les Marines et Blanc.
López: Nadal chcę klubu, nie zamierzam przepłacać
Cały zarząd również z wielkim przerażeniem obserwował przebieg ostatnich dni. Dyrektor Jacquemier zadzwonił do kapitana Yoanna Barbeta. Był pesymistą, nie wierzył, że López znów rozbije świnkę skarbonkę i sfinansuje wszystko jak dawniej. Treść tej rozmowy dotarła do zawodników, którzy nadal nie chcieli w to uwierzyć. "Mam nadzieję, że López przeznaczy pieniądze na uratowanie nas wszystkich" - miał powiedzieć jeden z nich. Naiwność...
W późniejszym wywiadzie dla francuskiej agencji AFP, López nie wspomniał wprost, że ponownie wesprze finansowo Bordeaux na takim poziomie, jak miało to miejsce w poprzednich sezonach. Hipoteza takiego scenariusza została odłożona do lamusa, a na stole pozostały właściwie tylko trzy możliwe scenariusze: mało prawdopodobne pojawienie się kolejnego inwestora, który musiałby spaść z nieba, spadek do niższej ligi lub nawet upadek klubu i rozwiązanie obecnych struktur. López bronił się, mówiąc o kosztach operacyjnych i niekorzystnej sytuacji ekonomicznej. Nie do końca potrafił przyznać się do winy.
Na swoją obronę, i możemy tylko spekulować, czy chodziło o uniknięcie zejścia ze sceny jak największy bandyta w historii, wrócił do stołu negocjacyjnego z Fenway Sports Group ponownie 24 godziny przed kluczowym spotkaniem z DNCG. Tak przynajmniej wynika z komunikatu prasowego. Był nawet skłonny zgodzić się na dochodzenie wszelkich długów na drodze sądowej. Aby zyskać na czasie. Miał również umowę z ratuszem na umorzenie części długów, a nowe rozmowy na temat czynszu były w grze.
Ale wszystko to było zmarnowanym wysiłkiem, komunikat prasowy po prostu nie miał mocy prawnej. W DNCG nie było nikogo, kto mógłby machać papierami z konkretnymi numerami i podpisami. Spadek z ligi został administracyjnie potwierdzony. López miał był powiedzieć swoim przyjaciołom, że zrobił wszystko, co w jego mocy, aby uratować słynną markę i zawarł umowę z Fenway. Jeśli chodzi o długi, wszystko było na dobrej drodze, zwłaszcza że Petković znalazł wspólny język, co było kluczowe.
Za kulisami mówiło się, że López i tak zatrzyma klub i odrzuci wszelkie przyszłe oferty sprzedaży. Jedyny wyjątek zrobiłby, gdyby ktoś był zainteresowany jako mniejszościowy udziałowiec; nie oparłby się wejściu innego inwestora i dosypaniu pieniędzy. Bordeaux będzie musiało przyzwyczaić się do zarządzania znacznie mniejszą fortuną przez najbliższe lata. W czwartek 25 lipca klub wydał oświadczenie, w którym ogłosił, że traci status profesjonalnego podmiotu. Kontrakty zawodników zostały rozwiązane, a ośrodek treningowy zostanie zamknięty...
"Nie jest wstydem upaść, ale pozostać na dnie przez długi czas" - mówi francuskie przysłowie. Tylko czas pokaże, jak szybko i czy w ogóle Les Girondins podniosą się z dna w nadchodzących latach.