Jeszcze dwa lata temu wydawało się, że kariera najmłodszego debiutanta w irlandzkiej kadrze od czasów Robbiego Keane'a jest na zakręcie. Dziś to zawodnik, który w cztery dni zdobył pięć bramek dla reprezentacji, zapewnił Irlandii awans do baraży i w 96. minucie w Budapeszcie przesądził o triumfie. Wpływ jego goli na irlandzką społeczność pokazuje choćby konto lotniska w Dublinie na platformie X, które zmieniło nazwę na Międzynarodowe Lotnisko Troya Parrotta.
Dzieciństwo w blokowisku, gdzie piłka nożna jest drogą do lepszego życia
Historia Parrotta nie zaczyna się w akademii wielkiego klubu, lecz na betonowych podwórkach osiedla Mary’s Mansions na północy Dublina. "Cały czas grał w piłkę. Musieliśmy zapisać go do jakiegoś klubu, bo inaczej by się nudził. A tutaj dzieci nie mogą się nudzić" - mówiła już sześć lat temu jego mama Jennifer w rozmowie z Irish Independent.
Jej słowa nie są przesadzone. W środowisku, gdzie obecne są narkotyki i gangi, piłka nożna często jest ucieczką. Tak jak kiedyś dla Wesa Hoolahana czy bokserki Kellie Harrington, Parrott miał szczęście do rodziny i społeczności, która zapewniła mu bezpieczeństwo.
Odpowiednie otoczenie stworzył wokół niego przede wszystkim klub Belvedere FC, gdzie trafił pod opiekę Austina Skelly'ego, byłego zawodnika irlandzkiej ligi, oraz Darragha O’Reilly'ego. "Był ulicznym piłkarzem. Od początku miał w sobie coś wyjątkowego. I przede wszystkim nie chciał być nikim innym niż piłkarzem" - wspominał Skelly.
Już w wieku jedenastu lat zrobił ogromne wrażenie, gdy jego drużyna pojechała na młodzieżowy turniej do Niemiec. Belvedere zmierzył się z takimi klubami jak Werder Brema, Kaiserslautern, Hertha BSC czy Stuttgart. "Troy pierwszy raz grał przeciwko zespołom na takim poziomie i całkowicie zdominował turniej. Po wszystkim usiedliśmy z Darraghem i nie mogliśmy uwierzyć w to, co zobaczyliśmy. Był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem całej imprezy" - opisał Skelly.
Szybki start, wolniejsze dojrzewanie
Już jako szesnastolatek wzbudzał zainteresowanie największych angielskich klubów. Ostatecznie trafił do Tottenhamu, kibice mówili o nim jako o nowym Robbiem Keanie, a on rzeczywiście sześć lat temu w towarzyskim meczu z Nową Zelandią został najmłodszym debiutantem od czasów legendarnego irlandzkiego snajpera.
Potem jednak przyszło zderzenie z rzeczywistością. Parrott próbował wejść do seniorskiej piłki, ale na pozycji napastnika w Spurs miał ogromną konkurencję w postaci Harry'ego Kane'a, który już wtedy był jednym z najlepszych strzelców świata. Szansę dostał w Pucharze Ligi przeciwko Colchesterowi, ale ani on, ani cała drużyna nie zdobyli bramki, a faworyt odpadł po rzutach karnych.
Sytuację pogorszyło to, że Parrott nie wykorzystał kilku obiecujących okazji. Ówczesny menedżer Jose Mourinho również nie ułatwiał mu zadania. "Nie sądzę, żeby Parrott był nowym Harrym Kane'em. To po prostu młody chłopak, który musi nad sobą pracować" - powiedział po meczu doświadczony portugalski trener.
Parrott pracował nad sobą, ale efekty nie przychodziły. Stopniowo był wypożyczany do Millwallu, Ipswichu, MK Dons i Prestonu, ale wyraźnie strzelał tylko w trzeciej lidze w Milton Keynes. Miał talent, lecz jego kariera zaczęła niebezpiecznie przypominać historie wielu młodych piłkarzy, którzy próbują się przebić, ale im się nie udaje.
Holenderski restart
Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy postanowił zmienić otoczenie. Wyjechał do Rotterdamu, gdzie w pierwszoligowym Excelsiorze wreszcie dostał szansę, a styl gry w Eredivisie bardzo mu odpowiadał. Strzelił siedemnaście goli w sezonie i nagle zaczęto mówić o Parrocie jako o wielkim talencie irlandzkiej piłki. Tym, o którym niemieccy trenerzy twierdzili, że jest lepszy niż wszyscy w jego wieku. Tym chłopaku, który nie bał się nikogo.
Po udanym wypożyczeniu zdecydował się na definitywny transfer. AZ Alkmaar zapłacił 8 milionów euro, a Parrott miał ogromną motywację, by pokazać swój potencjał. "Uważam, że AZ to dla mnie świetny klub do dalszego rozwoju" - podkreślił wtedy na stronie klubowej.
I rzeczywiście tak jest. Dwadzieścia trafień w pierwszym sezonie, świetny początek kolejnego, gdy po kontuzji kolana szybko wrócił do formy, która czyni z niego jednego z najbardziej pożądanych napastników Eredivisie. Od przyjazdu do Holandii w 2023 roku zdobył w lidze trzydzieści bramek, a także regularnie trafia w rozgrywkach pucharowych. Od transferu do Alkmaaru strzelił już pięćdziesiąt goli.
Duma w narodowych barwach
Dzięki talentowi przeszedł przez wszystkie szczeble irlandzkiej reprezentacji i zawsze było to dla niego ogromne wyróżnienie. "Niezależnie od tego, czy powoływano go na zgrupowanie piętnastolatków czy do dorosłej kadry, zawsze dawał z siebie sto procent" - mówiła jego mama.
I choć długo marnował wielkie okazje w kadrze, wszyscy spodziewali się, że w końcu nadejdzie mecz, który wszystko odmieni. Nikt jednak nie przypuszczał, że stanie się to właśnie w listopadzie tego roku.
Dwa mecze, pięć goli, jeden bohater
Szanse Irlandii na awans choćby do baraży przed ostatnim zgrupowaniem w tym roku były bardzo niewielkie. Przegrała w Portugalii, niespodziewanie także w Armenii, a ponieważ w pierwszym domowym meczu tylko zremisowała z Węgrami, musiała wygrać dwa ostatnie spotkania.
Najpierw Portugalczycy w Dublinie. Parrott zdobył dwa gole, a Irlandia wygrała 2:0, co jednak jeszcze niczego nie przesądzało. Podtrzymało jednak nadzieję, w którą już prawie nikt nie wierzył. A potem Budapeszt. Trzy trafienia, ostatnie w szóstej minucie doliczonego czasu, w ostatnim ataku. Od stanu 1:2 w ostatnich dziesięciu minutach na 3:2. W świecie sportu słowa takie jak epicki, niezapomniany czy legendarny są często nadużywane. W tym przypadku nawet one nie oddają wszystkiego.
Po wielkich celebracjach Irlandia w poniedziałek obudziła się z myślą, że gra w barażach o mundial po raz pierwszy od 2002 roku, kiedy ostatecznie awansowała na turniej w Japonii i Korei. A wszystko dzięki chłopakowi z Buckingham Street, który podczas ostatniego występu Irlandii na mistrzostwach świata miał zaledwie cztery miesiące.
