Z racji fantastycznego gola, pierwszym bohaterem meczu z Holendrami jest Matty Cash, ale drugie najczęściej wymieniane nazwisko to Przemysław Wiśniewski. Debiutant w reprezentacji Polski zrobił świetne wrażenie, przez Zbigniewa Bońka został uznany bohaterem meczu. Jak sam przyznał w pomeczowej rozmowie z TVP Sport, nie czuł stresu przed debiutem, a o jego pewność siebie dbali trener i bardziej doświadczeni koledzy.
Dla wielu kibiców był to pierwszy kontakt z jego umiejętnościami, na co dzień oglądanymi we włoskiej Serie B. A kiedy ktoś przygodę z drużyną narodową zaczyna w wieku 27 lat i reprezentuje klub z drugiego szczebla rozgrywek – nawet włoskich – wtedy musi udowodnić swoją przydatność.
Przeciwko tak trudnemu rywalowi trudno wyobrazić sobie lepsze wejście do drużyny narodowej. Mimo słusznego wzrostu 195 cm Wiśniewski imponował szybkością na boisku (nie bez powodu, jego rekord sprintu to blisko 37 km/h) i bez problemu doganiał Depaya, nie ustępował rywalom zwrotnością.
Defensywa była kluczową formacją Polski w Rotterdamie i, mimo nerwowych zachowań na początku meczu, w większości działała. Choć odbyli wspólnie tylko kilka treningów, bardziej doświadczeni obrońcy Polski dobrze współpracowali z debiutantem.
Wiśniewski zaliczył łącznie 36 kontaktów z piłką, był prawie bezbłędny w podaniach na własnej połowie (23 celne na 25 prób). Aż 14 razy podawał piłkę do przodu, a jego ruch na połowę rywali miał znaczenie dla możliwości ofensywnych Polski. Nawet wliczając podania na połowie rywali, utrzymał skuteczność bliską 90 procentom.
Choć nie zanotował żadnego skutecznego wślizgu, to nadrabiał w pionie, wygrywając cztery pojedynki z rywalami, czy wybijając piłkę głową, by oddalić zagrożenie. Jedynym istotnym minusem tego występu był fakt, że Wiśniewski nie dotrwał do końca spotkania. Musiał zejść w 84. minucie z bólem łydki, ale w rozmowie z Interią potwierdził, że to mało istotne uderzenie z treningu odezwało się w trakcie meczu.