Światło czerwone. Aż głowa boli
Ta kolejka na szczęście nie obfitowała w wiele kontrowersji, ale niestety dwie sytuacje wymagają odnotowania. Tak się składa, że obie pochodzą z meczu Lechii z Górnikiem i bohaterem obu jest Filip Majchrowicz. Trzecia minuta spotkania w Gdańsku mogła skończyć się dla bramkarza gości dramatycznie. Nadbiegający Tomas Bobcek uderzył go bowiem kolanem w głowę, a wielu kibicom przypomniał się uraz legendarnego Petra Cecha, który po podobnym starciu doznał pęknięcia czaszki i musiał przejść skomplikowaną operację, ratującej mu życie. Oczywiście piłka nożna to gra kontaktowa i do takich sytuacji po prostu czasem dochodzi, ale wydaje się, że napastnik gospodarzy miał sporo czasu by wyhamować przed chwytającym futbolówkę rywalem lub go przeskoczyć. Na szczęście golkiperowi nic się nie stało, ale dziwi mnie to, że Słowak nie zobaczył nawet żółtej kartki.
W drugiej odsłonie doszło do innej kontrowersji, kiedy Majchrowicz złapał podanie od kolegi z drużyny, Erika Janży. Zgodnie z przepisami obowiązującymi od wielu lat jest to przecież zabronione i sądząc po minie bramkarza, szybko zorientował się, że nie było to najbardziej rozmyślne posunięcie. Zwłaszcza że miał sporo czasu i miejsca na pozbycie się futbolówki nogą. I tej sytuacji gwizdek Bartosza Frankowskiego milczał. Zdecydowanie słabszy występ polskiego arbitra.
Światło pomarańczowe. Wiosna, ach to ty!
Tylko tak można tłumaczyć zagrania Marvina Sengera w meczu z Lechem Poznań i zachowanie Kacpra Rosy w starciu z Legią. Niemiecki obrońca popełnił tzw. kryminał, zagrywając piłkę wzdłuż boiska, mając pełną widoczność, również na nadbiegającego Afonso Sousę. Portugalczyk oczywiście bezlitośnie wykorzystał tę okazję, ale takie szkolne błędy na poziomie Ekstraklasy...
Bramkarz Motoru długo pewnie będzie jeszcze wspominał feralny mecz z Legią. Pierwszy gol to kuriozum, bramka obiegła oczywiście cały internet, nie tylko w naszym kraju. Golkiper miał szansę się jednak zrehabilitować, zamiast tego w 55. minucie popełnił kolejny błąd, kiedy piłka wypadła mu z rąk, a bramkę zdobył Kacper Chodyna. Gdyby chodziło o młodego golkipera, zapewne moglibyśmy być bardziej wyrozumiali, ale tak doświadczony zawodnik powinien być jednym z najpewniejszych punktów zespołu.
Światło zielone. Norweski styl
Dwa ostatnie ligowe mecze Haalanda? Jeden gol. Dwa ostatnie ligowe spotkania Jonatana Brunesa? Cztery trafienia. Nawet odstawiając żarty na bok, trzeba docenić formę mniej (jeszcze?) znanego kuzyna. Norweski napastnik Rakowa Częstochowa pokazuje, że z pewnością ma talent, potrafi odnaleźć się w polu karnym, a do tego dysponuje szeroką paletą zagrań. A warto zauważyć, że nie ma najdogodniejszych warunków do ich zaprezentowania.

W końcu napastnicy w drużynie Marka Papszuna nie mają łatwo. Okazji zwykle nie jest wiele, a pracy, także w defensywie, sporo. Pamiętamy również początki Brunesa, kiedy od wymagającego szkoleniowca dostał tzw. wędkę. Już wtedy deklarował, że ta sytuacja nie wpłynie na niego mentalnie, a teraz to potwierdził. Takich ludzi nam tu trzeba.
