Światło czerwone. Pogoń nie dowozi na ostatniej prostej? Stare, znałem
Pojedynek o tytuł był w finale Ekstraklasy tylko korespondencyjny, ten o brąz bezpośredni. Do tego w wykonaniu dwóch drużyn znanych z miłej dla oka, często podnoszącej tętno gry. Po ponad 50 rozegranych meczach Duma Podlasia była wprawdzie w lepszej sytuacji do obrony pozycji niż Pogoń do jej ataku, ale jednocześnie potwornie zmęczona sezonem, co w ostatnich kolejkach było widoczne. Tymczasem Portowcy, mimo wykorzystania najlepszego strzelca ligi w tym stuleciu, znów skończyli o krok od rzeczy wielkiej.
Nie piszę tego złośliwie, bo "skok na Europę" faktycznie byłby czymś wielkim w wykonaniu drużyny, która na początku roku wydawała się u progu wyprzedaży na części. Trudno jednak zaprzeczyć, że kontynuowany jest trend, w którym Pogoń już jedną ręką chwyta sukces, by dać go sobie wyrwać. Tym razem może skończyć się bardzo kosztownie, skoro jednym z warunków pozostania Koulourisa w Szczecinie miała być gra w Europie. Kurek z europejską kasą wysycha drugi sezon z rzędu, gdy już nadstawiali ust, by z niego zaczerpnąć. Już słyszymy informacje o zmianie trenera, lato na Pomorzu Zachodnim zapowiada się intrygująco, tylko czy dobrze dla kibiców? Cóż, jeśli ktoś jest przyzwyczajony do niespełnionych oczekiwań, to właśnie fani przywdziani w granat i bordo herbu gryf. Na pocieszenie: gdy w końcu utrzecie wszystkim nosa, będzie smakowało jeszcze lepiej.
Światło pomarańczowe. Legia trzyma w niepewności
Jak na zespół grający w ostatniej kolejce o nic, Legia i tak przyciągnęła nadspodziewanie duże zainteresowanie. Jest pewien jegomość, który zwykle skupia uwagę i ponownie nie zawiódł. Goncalo Feio potrafi rozgrzać media społecznościowe do czerwoności jedną wypowiedzią czy gestem, ale tym razem do jego postawy trudno się przyczepić. Po meczu był dyplomatyczny, kurtuazyjny i wyważony, a jednak pytanie o przyszłość nad nim wisi. Przecież mieliśmy znać decyzję dotyczącą trenera przed ostatnią kolejką, a dalej wiemy niewiele.
Z jednej strony słyszymy o wsparciu od dyrektora Żewłakowa, z drugiej wyraźnie rysuje się żal za decyzję o odejściu Luquinhasa, którego Feio bardzo chciał mieć w kadrze na kolejny sezon. A to podtrzymuje znak zapytania nad klubem, który znaków zapytania nie lubi. Legia ma być wielka i groźna nie tylko z racji oczekiwań kibiców. To jeden z fundamentów atrakcyjności ligi. Z Legią wszyscy chcą grać, na przyjazd Legii czekają w innych miastach i zaciskają kciuki za jej pokonanie. Wreszcie, silna Legia jest nam potrzebna w Europie. Na razie Legia jest w zawieszeniu, bo ani wynik w lidze, ani przebieg rozmów nie dają pewności, jaki kurs zostanie obrany na lato.
Światło zielone. Mistrz musi umieć przepchnąć Piasta. I umie!
Czasami – wybaczcie, kibice drużyny z Gliwic – można zastanawiać się, po co nam Piast Gliwice. Jasne, był mistrzem, ale nawet wtedy nie zapełniał stadionu chociaż w połowie i do dziś zarząd nie poczynił wielkich postępów w tym zakresie, choć przepala duże pieniądze i mógłby. Piastunki niespecjalnie często wygrywają, a jeśli już, to prawie nigdy wysoko. Ledwo przekroczyli średnią jednego gola na mecz w dwóch ostatnich sezonach. Ale i niezbyt często przegrywają. Jakby szczególną przyjemność drużyna prowadzona do wczoraj przez Aleksandara Vukovicia czerpała z bycia przeszkodą dla innych. Królowie remisów zaliczyli ich aż 28 w dwóch ostatnich kampaniach ligowych – nikt nie może się równać.
W rundzie jesiennej ten swoisty "próg zwalniający" ligi zadziałał i zatrzymał Lecha Poznań w 17. kolejce. To był jeden z momentów, gdy Raków otrzymywał od Lecha pomocną dłoń. I choć całość jesieni była dla Wielkopolan bardzo okazała, to mistrza poznajemy nie po tym, że potrafi rozgromić w kilku meczach sezonu. Jasne, takie wygrane smakują wyjątkowo – zwłaszcza z Legią Warszawa – ale majstrem zostaje drużyna, która utrzymuje równowagę również wtedy, gdy idzie jak po grudzie. Piast jest pod tym względem jak papierek lakmusowy. W sobotę goście więcej strzelali, mieli wyższe xG, byli naprawdę blisko zamiany fety w stypę swoim ulubionym remisem, ale Kolejorz dojechał do stacji końcowej. Dziś Lech ma dzięki temu nie tylko medale, ale i pewnie kaca. Ot, przywilej majstra!
