Światło czerwone. Myśliwiec strącony, choć czy na pewno przez Pogoń?
Wiem, nie wypada zaprzeczać tezie z tytułu. Ale trudno uznać porażkę z Portowcami za coś więcej niż ostatni gwóźdź do trumny Daniela Myśliwca w Widzewie. Tę trumnę, żeby było bardziej groteskowo, składał sam trener, solidarnie z zarządem i postawą drużyny. Napięcie w czerwonej części Łodzi było ewidentne od długich tygodni, a kontrowersje rozbudzone w oknie transferowym tylko pozwoliły całej zgromadzonej ropie wypłynąć. Nie był to piękny widok i towarzyszył mu zapaszek zgnilizny, bo relacja między trenerem Danielem Myśliwcem a władzami klubu zwyczajnie przekroczyła termin przydatności.
Trener wykpiwający publicznie brak wzmocnień, druga strona odpowiadająca zarzutem, że wszystkich kandydatów odrzucał. Tu już nie jest istotne, czyja racja jest bliższa faktom. Ważne, by ten syf posprzątać. Mamy przecież poukładany finansowo klub z topową widownią, wobec którego jedynym zarzutem przez dłuższy czas był fakt, że o nic realnie nie walczy. Widzew był za mocny na spadek, za słaby na czołówkę. Ale teraz fale rozkołysały Łódź i bez złapania równowagi nie jest wcale przesądzone, że Widzew nie zanurkuje o ligę niżej. Byłaby to strata dla całej ligi, więc w szeroko pojętym interesie publicznym jest stabilizacja. Czy się jej doczekamy – pytanie pozostaje otwarte. Bo choć listem pożegnalnym dla Myśliwca było już przedziwne oświadczenie sprzed trzech tygodni, to nowego trenera nie ma.
Światło pomarańczowe. Feio bierze porażkę na klatę, tylko czy na swoją?
O porażce Legii w Radomiu powiedziano już chyba wszystko i większość obserwacji pokrywa się niezależnie od ich źródła: tak bezradnych Wojskowych nie oglądaliśmy od bardzo dawna. Nie mam na celu umniejszać Radomiakowi – to był świetny mecz, Capita zapisał się w pamięci kibiców z całej Polski na długo, a jego wyczyny w praktyce oznaczają pożegnanie Legii z marzeniami o tytule, zmniejszając bardzo wydatnie szanse na podium.
Od trenera Legii usłyszeliśmy wiele, w tym bohaterski monolog o tym, że jest gotów odejść bez wynagrodzenia, jeśli to on jest problemem. Oczyma wyobraźni widzę go na płótnie Matejki, tak się chłop poświęca. A zupełnie poważnie: wierzę na słowo, że włosy sobie z głowy wyrwie i nie będzie spał, żeby przez to przejść. W jego poświęcenie wątpić nie zamierzam. Te wypowiedzi byłyby naprawdę w porządku, gdyby potem – jak zawsze – nie odpalił się o złych sędziach i nie wyszło, że ciągle ktoś mu podle rzuca kłody pod nogi. Człowiek, który znowu dostaje czerwoną kartkę, który ma nad sobą poważne sankcje dyscyplinarne, o sprawach cywilnych/obyczajowych nie wspominając. I wtedy zamiast Rejtana widzę go w memie z pointą „Mamy Jose Mourinho w domu”. Jaka liga, taki Mou.
Światło zielone. O, Pogoni, jak ty mnie imponujesz!
Przed wznowieniem rozgrywek wiosną napisałem, że możemy być świadkami osunięcia się Pogoni. Wtedy sytuacja wyglądała ponuro – padła transakcja przejęcia, zaczęły się odejścia. I wielką radość sprawiło mi, jak daleko jesteśmy dziś od tamtych wydarzeń.
Niby tylko kilka tygodni, a o Portowcach możemy mówić jako o najbardziej imponującym zespole wiosny, który w czterech meczach stracił jedną bramkę, a strzelił 10. Jest nowy inwestor, ma być zasypana dziura budżetowa, a sztab i zawodnicy odwalili zimą kawał roboty, by dziś gra Pogoni wyglądała naprawdę imponująco. Koulouris strzelający serię, Grosik przeżywający czwartą młodość, profesor Kurzawa... Nadzieja na puchary odżyła i trudno się dziwić. Każda seria kiedyś się kończy, ale obserwując Szczecin z drugiego końca Polski aż chce się życzyć jej śrubowania, bo śledzi się tę fabułę jak dobre kino.
