Widzew Łódź - Jagiellonia Białystok (0:1)
Na zakończenie niedzieli z Ekstraklasą Widzew Łódź podejmował na własnym boisku Jagiellonię Białystok. Początek meczu ułożył się w wymarzony sposób dla gości, którzy już w ósmej minucie spotkania wyszli na prowadzenie. Perfekcyjnie z rzutu rożnego dośrodkował Kristoffer Hansen, a piłkę głową do siatki skierował Mateusz Skrzypczak.
Na odpowiedź Widzewa nie trzeba było długo czekać - bombę z dystansu dwie minuty później posłał Sebastian Kerk, jednak jego uderzenie wyłapał dobrze ustawiony Sławomir Abramowicz. W 19. minucie spotkania Jagiellonia mogła otrzymać rzut karny. Na wozie VAR sprawdzane było bowiem zagranie piłki ręką przez jednego z łodzian. Analiza wykazała jednak brak nieprawidłowości, przez co sędzia dał sygnał do dalszej gry.
W 32. minucie dobre uderzenie z dystansu zanotował Darko Czurlinow, jednak z jego próbą poradził sobie Rafał Gikiewicz. Goście cały czas przeważali w posiadaniu gry i szukali drugiego gola. Do przerwy jednak nie oglądaliśmy więcej klarownych sytuacji i obie ekipy zeszły do szatni z wynikiem 1:0 dla Jagiellonii.
Druga połowa była spokojniejsza, niż pierwsza. Na premierowe uderzenie w drugiej odsłonie czekaliśmy do 55. minuty, kiedy niecelnie z rzutu wolnego próbował Kerk. Łodzianie cały czas szukali wyrównującej bramki, ale Jagiellonia dobrze się broniła i nie pozwalała rywalom na zbyt wiele. W 74. minucie świetnie z woleja uderzył Jakub Sypek, ale Abramowicz i tym razem był na posterunku.
Najlepszą okazję do doprowadzenia do wyrównania miał w 82. minucie Said Hamulić. Były zawodnik Stali Mielec uderzał piłkę głową po dośrodkowaniu Bartłomieja Pawłowskiego, ale jego próba wylądowała tylko na słupku bramki rywala.

Widzew próbował, Widzew się starał, jednak żaden z ataków nie był w stanie zaskoczyć Abramowicza. Dobrą okazję do podwyższenia wyniku w doliczonym czasie gry miała za to ekipa z Podlasia, jednak główka Polydéfkisa Volanákisa wylądowała na poprzeczce bramki Gikiewicza. Ostatecznie Jagiellonia po końcowym gwizdku mogła cieszyć się z upragnionego zwycięstwa i kolejnych trzech punktów w ligowej tabeli.
Lechia Gdańsk - Górnik Zabrze (1:2)
W drugim niedzielnym meczu 24. kolejki piłkarskiej ekstraklasy Lechia Gdańsk przegrała na własnym stadionie z Górnikiem 1:2 (1:0) i poniosła trzecią kolejną porażkę. Zabrzanie, którzy także nie zdobyli punktu w dwóch poprzednich ligowych potyczkach, zwycięstwo zapewnili sobie dzięki dobrej postawie w drugiej połowie.
Piłkarze Górnika źle weszli w mecz, od pierwszego gwizdka sprawiali wrażenie zagubionych, mieli problemy z wyjściem z własnej połowy, a do przerwy nie oddali celnego strzału.
Tymczasem Lechia od początku atakowała z impetem. W 15. minucie dwa razy groźnie uderzał Tomas Bobcek – za pierwszym razem wywalczył rzut rożny, a po dośrodkowaniu z kornera główkę słowackiego napastnika w efektowny sposób obronił Filip Majchrowicz.
W 37. minucie gdańszczanie powinni wygrywać, bowiem po faulu Dominika Szali na Bohdanie Wjunnyku arbiter podyktował rzut karny. Majchrowicz, który nie stanął pośrodku bramki, tylko ewidentnie odsłonił swój prawy róg, obronił uderzenie Camilo Meny.
Golkiper Górnika znakomicie zachował się również w 43. minucie, kiedy odbił piłkę po kiksie kolegi z zespołu Kryspina Szcześniaka. Kiedy wydawało się, że zawodnicy zejdą na przerwę przy stanie 0:0, gospodarze objęli prowadzenie.
W doliczonym czasie pierwszej połowy, przy biernej postawie obrońców rywali, Rifet Kapic pokonał Majchrowicza technicznym uderzeniem z 14 metrów.
Po przerwie na boisku pojawił się odmieniony, zwłaszcza w ofensywie, Górnik, który bardzo szybko odrobił straty. W 48. minucie po składnej akcji, którą zakończył skutecznym uderzeniem ze środka pola karnego Lukas Podolski, był już remis.
W 59. minucie przyjezdni wygrywali 2:1. Po dośrodkowaniu z prawej strony Ousmane Sow pięknym strzałem (tak samo jak w poprzednich bramkach lewą nogą) popisał się Erik Janża.
W 68. minucie zabrzanie mogli podwyższyć prowadzenie, jednak po kontrze Podolski trafił w słupek.

Biało-zieloni starali się doprowadzić do wyrównania, jednak ich akcjom brakowało dokładności. Poza tym defensywa gości ustrzegła się błędów.
Tym samym ekipa z Górnego Śląska zrewanżowała się Lechii za poniesioną 1 września porażkę na własnym stadionie 2:3.
Po meczu powiedzieli:
Jan Urban (trener Górnika): "W pierwszej połowie, na samym początku, wszystko odbywało się tak jak myśleliśmy. To normalne, że zespół, który znajduje się w takiej sytuacji jak gospodarze, postawi bardzo trudne warunki i cechy wolicjonalne będą u niego na najwyższym poziomie. A do tego Lechia potrafi grać w piłkę i twierdzę, że jeśli w kolejnych spotkaniach będzie się spisywać jak z nami, to ma duże szanse, aby się utrzymać.
- W przerwie w naszej szatni musiało być gorąco, bo spodziewaliśmy się co będzie, a jednak zostaliśmy zaskoczeni. Nie potrafiliśmy odpowiedzieć szybkością rozgrywania akcji i operowania piłki, ale przede wszystkim podobną agresywnością jak rywale, czyli grą w kontakcie i walką o każdą piłkę. Widać było, że te elementy były na korzyść gospodarzy.
W przerwie dwie dobre zmiany, które dały nam +mięśnia+, czyli fizyczności, dobrze nam wszystko też się ułożyło, bo od razu po przerwie strzeliliśmy gola, co też dodaje drużynie pewności siebie. Kolejna bramka też padła dosyć szybko. Później spotkanie wyrównało się. Gdańszczanie starali się doprowadzić do wyrównania, wiedzieliśmy, że zrobi się zdecydowanie więcej przestrzeni i też będziemy mieć swoje szanse, aby zamknąć mecz.
- Cieszymy się, że w drugiej połowie potrafiliśmy się odbudować i odwrócić losy spotkania, a jest to bardzo trudne. Wiedzieliśmy jednak, że Lechia włożyła w pierwszą połowę bardzo dużo fizycznego wysiłku i wytrzymać na takiej intensywności cały mecz na pewno nie jest łatwo. Wywozimy z bardzo trudnego terenu zwycięstwo, bo w Gdańsku nie będzie łatwo o punkty".
John Carver (trener Lechii): "Jestem bardzo zły, bo jeśli porówna się jak zagraliśmy w pierwszej, a jak w drugiej połowie, to jest to totalnie niezrozumiałe. Kontrolowaliśmy pierwszą połowę i mieliśmy grę w swoich rękach, ale po przerwie sami wypuściliśmy to z rąk. Staliśmy się zespołem, który rozdaje prezenty przeciwnikom. A żeby dojść do jakiejś sytuacji musieliśmy ekstremalnie ciężko pracować. Mieliśmy dużo okazji, ale musimy je przekuć w skuteczne strzały.
- Z mojej perspektywy bardzo rozczarowujące jest to, że lepiej musimy pracować jako całość, jako zespół, w fazach z piłkę i bez. Dzisiaj bez piłki, szczególnie w drugiej połowie, nie pracowaliśmy jako zespół. Nie wracaliśmy do obrony po stracie jako całość, a to w mojej drużynie jest nieakceptowalne. Obie stracone przez nas bramki były właśnie tego efektem.
- Był to również pierwszy raz, kiedy wróciłem po meczu do szatni i byłem bardzo bezpośredni, szczery oraz nie do końca miły. Powiedziałem też, że jeśli ktoś nie jest gotowy na walkę do końca o ekstraklasę, bo ja jestem gotowy, to niech spakuje się do samolotu i wraca do domu.
- Mena jest naszym pierwszym zawodnikiem do wykonywania rzutów karnych i w sobotę na treningu bardzo dobrze to wyglądało. Nie jestem jednak zbytnio zły, że nie wykorzystał +11+, bo to wcale nie jest łatwe podejść do karnego i go strzelić. Nigdy nie będę zły za podjęcie próby i za to, że ktoś jest odważny".
GKS Katowice - Zagłębie Lubin 1:0
"Schodziło stąd przegranych kilku przyszłych mistrzów świata" – napisali kibice gospodarzy na transparencie, przypominając w ten sposób mecze katowiczan sprzed lat w europejskich pucharach. Wśród zaproszonych gości znalazł się m.in. były szkoleniowiec GKS i selekcjoner reprezentacji Polski Adam Nawałka, chętnie pozujący do wspólnych zdjęć z kibicami.
Zajmujący w tabeli ostatnie bezpieczne miejsce nad strefą spadkową lubinianie z pewnością przyjechali – po trzech porażkach z rzędu - na ten "pożegnalny" mecz z oczywistym planem zdobycia kompletu punktów. I to zawodnicy trenera Marcina Włodarskiego pierwsi zagrozili bramce rywali. Tyle że po strzałach głową Ludviga Fritzsona i Tomasza Pieńko piłka minęła słupek.
Katowiczanie zrewanżowali się niecelnym uderzeniem Borji Galana zza pola karnego oraz próbą zaskoczenia bramkarza Zagłębia bezpośrednio z rzutu rożnego, podjętą przez Bartosza Nowaka.
Po zmianie stron kibice długo musieli czekać na podbramkowe spięcia. Zawodnicy obu zespołów długo budowali akcje zaczepne i nie kończyli ich celnymi strzałami. Po kwadransie Arkadiusz Jędrych zmusił do interwencji golkipera przyjezdnych. Rywale próbowali szczęścia w uderzeniach z dystansu, ale Dawid Kudła nie miał okazji do wykazania się.
Strzelecka niemoc została przerwana w 78. minucie. Po dośrodkowaniu Adriana Błąda z prawej strony formalności dopełnił z bliska Bergier, mimo asysty dwóch rywali.
Potem lubinianie rzucili się jeszcze do natarcia, kilka razy kotłowało się przed bramką GKS, ale bez celnych strzałów wynik nie mógł się zmienić.
W niedzielę 63. urodziny obchodziłby zmarły 26 listopada 2024 były napastnik reprezentacji Polski i GKS Jan Furtok, najlepszy gracz i strzelec w historii klubu. W barwach katowickiej drużyny grał w latach 1979-1988 oraz 1996-1997. W 299 spotkaniach zdobył 122 gole. Został wyczytany przez spikera przy podaniu składu gospodarzy.
Kolejne domowe spotkanie – z Górnikiem Zabrze - zespół trenera Rafała Góraka rozegra 30 marca już na nowej arenie.

Po meczu powiedzieli:
Marcin Włodarski (trener Zagłębia): "Chcieliśmy ten mecz rozwiązać trochę inaczej niż poprzednie. Bardziej się zamknęliśmy, czekaliśmy na ataki szybkie i przechodziliśmy do ataku pozycyjnego. Mieliśmy, jak zresztą w każdym spotkaniu, swoje okazje, natomiast ich nie wykorzystaliśmy. Kiedy wydawało się, że mecz zmierza w kierunku wyniku 0:0, to po jednej z nielicznych akcji GKS zdobył bramkę i cieszy się z trzech punktów. My jeszcze w końcówce stworzyliśmy sytuacje, dwa razy głową Alek Ławniczak powinien skierować piłkę do bramki, ale przegraliśmy. (Nadziei na utrzymanie) upatruję w poprawie skuteczności i takiej grze w obronie, jaka dziś momentami była. Analizując mecze widzimy, że dochodzimy do sytuacji. Nie oddaliśmy dziś celnego strzału, ale okazje bramkowe były. Oczywiście, że obawiam się (o swoją przyszłość). Zawsze tak jest po porażce".

Rafał Górak (trener GKS): "To niewątpliwie wyjątkowy moment. Spodziewaliśmy się trudnego meczu i taki był. Być może to kluczowy dla nas moment w rozgrywkach. Zdobyliśmy bardzo ważne punkty.
Proces, aby ekstraklasa była w Katowicach dłużej, trwa. Spotkanie miało wielki ciężar gatunkowy, jeśli chodzi o układ tabeli. Do tego doszło pożegnanie ze stadionem. Strasznie się cieszymy, że nowy stadion już na nas czeka, ale bardzo bym sobie życzył, aby temu staremu obiektowi nic się nie stało. Żeby to się działo, bo to kawał pięknej historii. Gramy dalej, sezon trwa, moment jest dla mnie bardzo emocjonalny. Wiem, że wśród chłopaków pewne zdenerwowanie było. Chcieliśmy grać na swoich zasadach, było momenty lepsze i gorsze. Mecz na pewno nie był kapitalnym widowiskiem do oglądania, ale niósł ogromny walor emocjonalny, co było widać. Na pewno stać nas na płynniejszą grę. Wiedzieliśmy, że w Zagłębiu się pali, że ma mało punktów. Spodziewaliśmy się innej gry gości. Byliśmy pewni, że nas zaatakują, zagrają wysokim pressingiem. A oni się wycofali, czekali na to, co my zrobimy. To był równy mecz drużyn walczących o coś".