Legia Warszawa - Jagiellonia Białystok (0:1)
Wisienką na torcie piłkarskiego weekendu było starcie dwóch ćwierćfinalistów Ligi Konferencji. I choć Jagiellonia miała z Legią rachunki do wyrównania po Pucharze Polski, to po obu drużynach początkowo widać było głównie prawie 50 meczów rozegranych w sezonie. Tempo gry było co prawda niezłe, ale jakość szwankowała i dlatego długo czekaliśmy na pierwsze interwencje golkiperów. Zaczęło się od uderzenia Jana Ziółkowskiego głową już po minucie. Piłka poszła nieznacznie nad poprzeczką. Zanim Jaga zdołała odpowiedzieć, już w 5. minucie z urazem zszedł Leon Flach. Przenoszona spod jednego pola karnego pod drugie piłka dopiero po półgodzinie została na dłużej w strefie obronnej gości.
W 30. minucie fatalne wybicie oddało piłkę Shkurinowi, lecz ten uderzył niecelnie. Okazję do poprawki dostał w 36. minucie i po wrzutce Oyedele z lewej uderzył główką idealnie. Abramowicz pokonany, jednak gola nie było: Oyedele spalił. Gdy wydawało się, że Legia zaraz poprawi się i otworzy wynik, dokonali tego przyjezdni. Wojtuszek ze sporej odległości przymierzył z lewej nogi, piłkę przed bramką zblokował Kapuadi, ale Czurlinow czyhał na taką okazję i wbił piłkę głęboko w siatkę. Przed przerwą jeszcze Oyedele mógł ucieszyć warszawską widownię, posłał jednak główkę poza światło bramki.
Powrót do gry dostarczył jeszcze więcej frustracji Wojskowym, bowiem po 30 sekundach Szkuryn znów nie mógł świętować gola. Nikt nie spalił, Białorusin uderzył modelowo, ale… przy wrzucie z autu Pankov wszedł na boisko. Jeszcze kilka ataków Legii i ponownie w opałach był Kacper Tobiasz. Po kwadransie drugiej połowy Pululu huknął z dystansu, Tobiasz wybił na bok, a tam Jesus Imaz próbował dograć do Tomasa Silvy przed bramką. Kapuadi zatrzymał tę akcję. W rewanżu Morishita genialnie dograł do Chodyny, którego z bliska zatrzymał Abramowicz. Imaz skończył na bocznej siatce, Szkuryna blokował Skrzypczak, a później wyłapał jego strzał golkiper – działo się wiele, a wynik ani drgnął. Nawet perfekcyjna wrzutka Morishity i świetna główka Goncalvesa w 85. minucie dały tylko słupek. Minutę później Oyedele skrył głowę w koszulce, gdy ponownie piłkę posłał nad bramką. Nic nie weszło i choć Legia rozegrała solidne zawody, to jej droga do podium wydaje się dziś zamknięta.

Motor Lublin - Lech Poznań (1:2)
Początek spotkania rozpoczął się nieźle dla Motoru Lublin, który od pierwszej minuty odważnie atakował wyżej notowanego rywala. Mimo tego pierwszą groźną sytuację stworzyli sobie zawodnicy Lecha Poznań, którzy już w 15. minucie wyszli na prowadzenie za sprawą Patrika Walemarka. Zawodnik Kolejorza przejął piłkę, pomknął bokiem boiska i lewą nogą zdobył gola strzałem po długim słupku, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie.
Co ciekawe, prowadzenie 1:0 dla Lecha wcale nie musiało być uznawane w Poznaniu za pozytywny sygnał. Podopieczni Frederiksena prowadząc 1:0, zanotowali w tym sezonie bilans 17-0-2, notując jedną z dwóch porażek w starciu z Motorem. Mimo tego Lech szedł za ciosem i nadal dobrze wyglądał w tym spotkaniu. Tempo nieco spadło, ale pod koniec pierwszej połowy Kolejorz postawił na swoim. W 38. minucie lewą flanką szarpnął Hakans, a jego podanie na bramkę zamienił nie kto inny jak Mikael Ishak, dzięki czemu Lech schodził na przerwę z prowadzeniem 2:0.
Druga połowa toczyła się spokojnie. Dopiero w 65. minucie pierwszą sytuację stworzyli sobie gracze Motoru, którzy za sprawą N’Diaye próbowali zagrozić bramce rywala, jednak jego uderzenie poszybowało ponad poprzeczką bramki. W 69. minucie było już tylko 1:2. Lech znowu stracił gola po rzucie rożnym, kiedy to Król wymanewrował rywali i zdobył gola kontaktowego. Motor do samego końca walczył o zmianę wyniku, jednak oprócz uderzenia w słupek w 83. minucie, podopiecznym Mateusza Stolarskiego zabrakło argumentów i finalnie mecz zakończył się triumfem Lecha 2:1, który jednak pokazał, że Kolejorz ma w swojej grze nadal duże braki.

Piast Gliwice - Pogoń Szczecin (2:1)
Pierwszy niedzielny mecz mógł dać Pogoni Szczecin zmniejszenie straty do ligowego podium, zaś Piastowi pomóc matematycznie zabezpieczyć utrzymanie. Gliwiczanie są znani z remisowania i gry dalekiej od piłkarskich fajerwerków, które lubią Portowcy. Dlatego najpierw trzeba było zgasić entuzjazm gości, jak choćby przy zablokowanym strzale Loncara w 6. minucie. Później Piast czekał na okazję do ataku i dostał ją jak na tacy. W 26. minucie koszmarny błąd Cojocaru oddał piłkę Chrapkowi. Ten nie zdołał oddać strzału, ale do piłki dopadł Tihomir Kostadinov i bezlitośnie uderzył na 1:0.
Szczecin nie mógł znaleźć odpowiedzi, a gdy był o włos od niej, to w 31. minucie Koulourisa z bliskiej odległości zatrzymał nogą Frantisek Plach (zresztą Grek spalił). Portowcy zwiększyli obroty z konieczności, ale na przerwę zeszli z niczym. Gdy z niej wrócili, impetu już nie było, co Piast próbował wykorzystać. Najpierw Thierry Gale świetnie uderzył i zmusił Valentina Cojocaru do sparowania piłki nad poprzeczkę, a minutę później (51. min) Michał Chrapek nie dał już golkiperowi szans, z 20 metrów pakując piłkę pod samą poprzeczkę.
O ile pierwszy gol był z przypadku, to drugi się Piastowi należał, a Pogoń znalazła się w fatalnej sytuacji. W końcu gliwiczanie w destrukcji są bardzo solidni i nawet cztery zmiany wprowadzone przez trenera Kolendowicza przed 70. minutą nie pomogły podnieść jakości – defensywa Piasta trzymała się dzielnie. A że Kamil Grosicki wyraźnie nie grał dobrego meczu, to dynamika całej drużyny była gorsza. Pogoń rozegrała zwyczajnie słaby mecz, co pozwoliło miejscowym spokojnie utrzymać przewagę nawet w obliczu fantastycznie strzelonego gola Koulourisa zdobytego przez Greka w ostatnich sekundach. Koulouris wzmacnia pozycję lidera strzelców, ale jego drużyna zawiodła.
