Jagiellonia Białystok - Lech Poznań (2:1)
Mecz aktualnego mistrza Polski i głównego pretendenta do odebrania korony to gwarancja ogromnych emocji, a Jagiellonia miała za co się rewanżować po laniu w Poznaniu jesienią. Jednak to Kolejorz, który nie łączy ligi z pucharami, wyglądał wyraźnie lepiej w pierwszych fragmentach i już w 3. minucie Sławomir Abramowicz musiał instynktownie bronić. Kilka minut później był już bezsilny, gdy rozegranie rzutu wolnego zaowocowało wstrzeleniem piłki przez Salamona, a jej lot przeciął na dalszym słupku „bezpański” Ali Gholizadeh.
Co pięknie zaczęło się dla poznaniaków, szybko zaczęło się rozpadać z przyczyn fizycznych. Grę przerywały incydenty, jak trafienie piłką w nadgarstek Gholizadeha czy starcie, po którym kulał Antonio Milić. Lech stracił impet, a Duma Podlasia zaczęła to wykorzystywać, próbując znaleźć wyrównanie. Zwłaszcza lewą stroną gospodarze widzieli drogę do bramki i słusznie. Moutinho wypuścił Leona Flacha, ten zgrał do środka, gdzie Kristoffer Hansen odegrał do Jesusa Imaza, który od obrońcy wpakował piłkę do siatki. To nie skończyło problemów Lecha, bowiem wkrótce Milić musiał zejść, a zanim zdążył zastąpić go Gurgu, Afimico Pululu potężnie obił słupek po kolejnym dośrodkowaniu Flacha. Jeszcze przed przerwą Afonso Sousa po groźnie wyglądającym zderzeniu musiał zejść. Choć próbował dograć do przerwy, to zawroty głowy nie pozwoliły dłużej ustać na nogach.
Po zmianie stron również Jaga doznała strat kadrowych, gdy po paru minutach z gry wypadł Wojtuszek, a przed kwadransem zszedł też obolały Flach i towarzyszący mu Kristoffer Hansen. Za Norwega wszedł Edi Semedo i jemu po ledwie minucie gry przypadła bardzo ważna rola. Z kontrą środkiem ruszył Churlinov, mając Pululu po lewej i Semedo po prawej. Wybrał Portugalczyka, a ten wykończył, „strzelając bramkę Radosławem Murawskim”, który wpadł z piłką do siatki, próbując ratować Mrozka. Gra rozhuśtała się na dobre, przenosząc spod jednego pola karnego pod drugie. Kolejorz do akcji dołączał stałe fragmenty, ale – szokująco – obie drużyny po przerwie nie miały żadnego celnego strzału. Bardzo bliski szczęścia był Oskar Pietuszewski w 88. minucie, ale z bliska obił tylko uda Mrozka. Nic więcej nie wpadło, Duma Podlasia wygrywa i strąca Lecha na trzecie miejsce, choć urazy będą martwić trenerów w przerwie na kadrę.

Raków Częstochowa - Legia Warszawa (3:2)
Wyczekiwany pojedynek Medalików i Wojskowych miał wiele podtekstów, począwszy od relacji trenerskich, przez powiązania kadrowe i ciasnotę w czołówce Ekstraklasy. Legia musiała wygrać, by przedłużyć swoje szanse na podium, ale rozpoczęła mecz cofnięta, nastawiona na przyjęcie Rakowa. To zemściło się bardzo szybko, ponieważ już w 10. minucie wrzutka Iviego Lopeza z prawej znalazła głowę Stratosa Svarnasa, a ten pokonał Kacpra Tobiasza. Długo analizowano potencjalny ofsajd, ale gol był zaliczony.
Wojskowi nie umieli odpowiedzieć skutecznie, dochodząc tylko do pola karnego Rakowa, gdzie zbyt dobrze ustawieni gospodarze nie dawali wielu okazji. Przed długi czas jedynym udanym strzałem było łatwo wyłapane przez Trelowskiego uderzenie Guala. Co gorsza, w 26. minucie Kapuadi fatalnym błędem oddał piłkę Adriano Amorimowi, który ruszył na bramkę i haniebnie przestrzelił. Gdy Kapustka szukał gola po półgodzinie, jego uderzenie wyczyścił Fran Tudor, momentalnie uruchamiając kontrę na linii Lopez – Berggren – Brunes. Norweg na chłodno pokonał Tobiasza i ustalił wynik do przerwy.
Wojskowi przegrupowali się w szatni i zaraz po wyjściu… dostali trzeciego gola. Tym razem Jean Carlos uderzał z dystansu. Strzał nie był trudny, ale Tobiasz „wypluł go przed siebie”, a Adriano Amorim dobił skutecznie i wreszcie zaliczył gola dla Rakowa. Nokaut? Jeszcze nie, po odbiorze Szkurina pod polem karnym Gual na raty zdołał wcisnąć piłkę za plecy Trelowskiego. Nie chcąc dopuścić do gola kontaktowego, Raków zaczął grać przede wszystkim na wybicie rywali z ataku. Czasem bardzo ofiarnie, jak w 70. minucie, gdy Matej Rodin twarzą zatrzymał strzał Legii. W ynik zadrżał chwilę później – najpierw Jean Carlos ponownie testował Tobiasza, a w odpowiedzi Jurgen Elitim świetną wrzutką byłby dał gola Gualowi, gdyby Hiszpan sięgnął. Trener Papszun odświeżył całą ofensywę na końcówkę, ale to defensywa wymagała interwencji. Rzut rożny w 85. minucie dał gola Legii, gdy niekryty Luquinhas prawie z punktu karnego huknął nie do obrony. Mimo sporych emocji Medaliki dowiozły wygraną i wskakują - chwilowo - na fotel lidera.

Zagłębie Lubin - Korona Kielce (1:1)
Ostatnia szansa na zachowanie honoru – to jedno z haseł, które powitały piłkarzy Zagłębia przy prawie pustych i cichych trybunach. Kibice weszli później, wyrażając niezadowolenie z koszmarnych wyników Miedziowych. Trudny moment na debiut dla Leszka Ojrzyńskiego w roli trenera lubinian. Rozpędzona Korona szybko pokazała atuty a postaci szybkości Fornalczyka czy Długosza, którzy penetrowali obronę Zagłębia i siali zamęt pod bramką Hładuna. Miedziowi bronili się z trudem, szukając szybkich wyjść po przejęciu piłki. Jedno z takich przejęć pozwoliło Wdowiakowi ruszyć sprintem prawą stroną i wrzucić piłkę do Kajetana Szmyta w 13. minucie. Ten, mimo dwóch koroniarzy obok, głową otworzył wynik, zdobywając pierwszą bramkę dla Zagłębia. Korona niezmiennie miała więcej z gry, ale ani Dalmau w 33. minucie, ani Fornalczyk w 41. nie mieli sposobu na pokonanie Hładuna.
O drugiej połowie długo nie można było powiedzieć niczego dobrego. Jeśli siła ofensywna Miedziowych osłabła, to ta po stronie Korony kompletnie znikła i widoki na zmianę wyniki były bardzo słabe. Nie ożywiła tego zmiana Wdowiaka na Kurminowskiego po stronie gospodarzy, Błanik i Resta też niewiele wnieśli. Dopiero w końcówce Korona powalczyła o wyrównanie. Niezmiennie zagrażał Fornalczyk, celnym uderzeniem w 78. minucie wspomógł go Pedro Nuno, moment później Hładun musiał bronić ponownie, ale to były zbyt łatwe próby. Najgroźniej zrobiło się w 86. minucie, kiedy Fornalczyk znalazł Błanika, a ten był bliski pokonania Hładuna. Nic nie miało się już zmienić, ale w 93. minucie Miłosz Trojak doskoczył do zbłąkanej piłki w polu karnym i główką wyrównał stan meczu! Zamiast przełamania Zagłębie utknęło w strefie spadkowej przy gwizdach swoich kibiców.

Puszcza Niepołomice - Piast Gliwice (2:1)
Po powrocie do Niepołomic Żubry nie miały jeszcze ani punktu, ani gola u siebie. Przed przerwą na kadrę celem była poprawa dorobku kosztem Piastunek. Zgodnie z planem gospodarze oddali rozgrywanie gościom i czekali na stały fragment. Ich plan pomógł zrealizować Tihomir Kostadinov, faulując w polu karnym. Do piłki podszedł Artur Craciun i strzelił perfekcyjnie, dając prowadzenie. Przyjezdni ruszyli do odrabiania strat, gdy fatalny strzał Atanasova pozwolił na kontrę. Jirka ruszył indywidualnie i w starciu sam na sam przegrał z Komarem, który był ostoją Puszczy. Już minutę później Chrapek zmusił go do świetnej interwencji. Blisko gola był Jakub Czerwiński w 43. minucie, jednak jego główka po rożnym Chrapka minęła słupek. Był jeszcze groźny strzał Dziczka, który w światło bramki poszedł dopiero po rykoszecie od Rosołka, ale Komar ponownie był na posterunku. Do przerwy Piastowi nie weszło nic.
Po zmianie stron zrobiło się jeszcze ciekawiej. Po niewiele ponad minucie Zedadka faulował Siplaka i arbiter wskazał na wapno, lecz liniowy pomógł mu zmienić decyzję – najpierw był spalony. Wprowadzony na drugą połowę Miłosz Szczepański błyskawicznie spłacił swoją zmianę. Skorzystał z kiksu Rosołka przy dograniu od Zedadki, zszedł za linię obrony i z ostrego kąta zmieścił piłkę w bramce.
Puszcza od bardzo dawna nie miała nic do powiedzenia w ofensywie, gdy Barkovsky sprawdził Placha w 57. minucie. Moment później Tomas Huk dwukrotnie ratował Placha na linii bramkowej, jednak za drugim razem pomógł sobie ręką. Znów karny, znów Craciun, znów gol. Próba odpowiedzi Jirki była błyskawiczna, jego główka pod poprzeczkę została jednak sparowana przez Komara. Z kolei w 67. minucie po raz czwarty (!) sędzia Szczerbowicz podyktował karnego, gdy Siplak faulował Huka. Po chwili decyzję zmienił, przywołany do ekranu przez VAR. Do ostatnich chwil Piast walczył o urwanie punktu, ale nawet Frantisek Plach w polu karnym Puszczy nie pomógł. Po 665 dniach od ostatniej wygranej Puszcza zwycięża na swoim boisku, po raz pierwszy w Ekstraklasie.
