Jagiellonia Białystok – Motor Lublin (3:0)
Trener Mateusz Stolarski zapewniał, że jedzie do Białegostoku po wygraną i początkowe fragmenty gry zdawały się potwierdzać jego słowa. Na oszronionej nawierzchni Motor był drużyną zdecydowanie lepiej zorganizowaną i chwilami wręcz dominował mistrzów Polski. Ci byli zdani na szukanie powodzenia z kontry i szybko pokazali, że nie wolno ich skreślać mimo słabego wejścia w mecz. Już w 10. minucie Jarosław Kubicki prawie idealnie z 11. metra przestrzelił potwornie. Kwadrans później szybki atak Pululu i Imaza skończył się wybitną interwencją Kacpra Rosy, ale wkrótce szansę na poprawkę otrzymał Kubicki, tym razem otwierając wynik.
Dogrywali mu dwaj młodzi koledzy, 21-letni Cezary Polak i 17-letni Oskar Pietuszewski. Kibice zgromadzeni w sektorze gości doprowadzili następnie do dwukrotnego przerwania meczu ogromną ilością pirotechniki, a po powrocie Motor znalazł się w jeszcze trudniejszej sytuacji. Sergi Samper faulował Pietuszewskiego wyprostowaną nogą i – po podpowiedzi VAR – wyleciał z boiska. Beniaminek był w bardzo trudnej sytuacji, ale po przerwie wrócił z niezmienną determinacją. Nawet w osłabieniu Motor nie zamierzał odpuszczać walki o wyrównanie, a Duma Podlasia była gotowa na dalszą grę z kontry. Nim wybił kwadrans drugiej połowy, Pululu ze środka boiska znalazł Darko Churlinowa na lewej stronie. Wypuścił Macedończyka, a ten zszedł do środka, przymierzył i znalazł miejsce tuż przy dalszym słupku na 2:0!
Co miał do stracenia Motor? Już nic, dlatego jego piłkarze starali się robić swoje i Ceglarz o mały włos nie znalazł gola kontaktowego po kilku minutach. Na co przyjezdni musieli pracować długo, to gospodarzom przychodziło bardzo łatwo. Już w 69. minucie Diaby-Fadiga próbował strzelać, ale dograł do Kubickiego, który znów pokonał Rosę. Sędziowie wskazali spalonego, VAR wyprowadził ich z błędu. Po tym golu wiele gry już nie oglądaliśmy – urazy spowolniły Motor i pokrzyżowały plany choćby honorowej bramki, na którą Jaga nie zamierzała zresztą pozwolić. Wygrana oznacza, że mistrz dogonił Lecha Poznań i tylko bilans bramkowy trzyma Kolejorza na szczycie Ekstraklasy.

GKS Katowice – Piast Gliwice (0:0)
Może nie największe w regionie, ale derby to derby. Dlatego GKS zaczął od akcji Nowaka i strzału Kowalczyka już po minucie, próbując narzucić Piastowi swoje zasady od samego początku. Intensywna i fizyczna gra oznaczała wiele odbiorów, ale i sporo strat, dlatego gra rwała się po obu stronach i długo nie widzieliśmy żadnego celnego uderzenia. Piastunki były bliskie szczęścia tuż po półgodzinie, ale wrzutka z wolnego i seria główek nie skończyły się dobrym uderzeniem Dziczka tuż przed bramką. Z czasem temperatura gry zaczęła się obniżać i nawet jedyne uderzenie wymagające interwencji Placha (Borja Galan bezpośrednio z wolnego) nie podgrzało atmosfery. Nie pomogły nawet mnożące się stałe fragmenty.
Oba zespoły miały wiele do poprawy po przerwie i zdecydowanie żwawiej zabrali się do roboty przyjezdni. W pierwszych minutach stworzyli dwie okazje, a w tej drugiej Jirka nieźle testował refleks Kudły. To właśnie przyjezdni wyglądali zdecydowanie lepiej przez prawie całą drugą połowę, w której GieKSa była cieniem nawet siebie sprzed zmiany stron. Wprowadzenie Szymczaka i Drachala nie pomagało gospodarzom i dopiero w 85. minucie Borja Galan ożywił widzów strzałem z granicy pola karnego, zatrzymanym przez Placha. Wreszcie ożywienie i walka o zwycięską bramkę były już po obu stronach, a potężne uderzenie Erika Jirki zza pola karnego w doliczonym czasie szło idealnie pod poprzeczkę. Kudła je zatrzymał, a moment później mecz dobiegł końca.

Stal Mielec – Pogoń Szczecin (1:2)
Najwcześniejsze niedzielne mecze nie mają najwyższej renomy, ale obie drużyny starały się zapewnić kibicom możliwie wiele emocji od pierwszych minut. Mocny pressing Pogoni, wysokie wyjścia i szybkie przenoszenie gry przez Stal – piłka przenosiła się spod jednego pola karnego pod drugie często i… tyle. Żaden z bramkarzy długo nie musiał się bać ani z akcji, ani po stałych fragmentach. Po kornerze Domańskiego w 16. minucie kotłowało się pod bramką, ale piłka nie przekroczyła linii. Kwadrans później świetna wrzutka Dadoka znalazła niekrytego Krykuna, tyle że jego strzał – pierwszy celny w meczu – był bardziej podaniem do Cojocaru.
Gdy Białorusin padł w wyścigu na bramkę z Borgesem, fani domagali się czerwieni. Nic z tego, żółta kartka i rzut wolny, który skończył na murze Pogoni. Zapowiadało się, że najciekawszym wydarzeniem będzie pęknięcie piłki przy zablokowanym strzale Wędrychowskiego, ale Krykun zdołał pokonać Cojocaru w doliczonym czasie. Nie tym razem, defensywa Portowców miała go w pułapce ofsajdowej. Długo w Mielcu niewidoczni byli Grosicki czy Koulouris, ale kiedy w końcu zdołali oswobodzić się z asysty rywali, udało im się otworzyć wynik w 54. minucie. Grosik pognał wzdłuż lewej linii bocznej, oszukał Piotra Wlazło i wrzucił piłkę do Greka. Ten ustawił się tyłem do bramki, zastawił, przyjął i uderzył po obrocie poza zasięgiem rękawic Mądrzyka.
To był moment zwrotny – Portowcy złapali wiatr w żagle i kontynuowali napór, raz po raz zapuszczając się pod szesnastkę Stali. Niecałe 10 minut po pierwszym golu uderzał Borges, Mądrzyk wybił, ale Przyborek dopadł do dobitki i nie zostawił szans na obronę. Janusz Niedźwiedź zareagował czterema zmianami w krótkim odstępie, jednak przyjezdni zachowali kontrolę nad meczem prawie do samego końca. Prawie, ponieważ wrzutka niemal spod narożnika skończyła się główką Mateusza Matrasa, a ten zapewnił gola kontaktowego i wielkie emocje w końcówce. Oba zespoły szukały ostatniej bramki, ale więcej ich nie padło.
