Jagiellonia Białystok - GKS Katowice (1:0)
Ostatni niedzielny mecz Ekstraklasy miał jasnego faworyta, choć pojawiły się znaki zapytania: Jagiellonia wypuściła przecież wygraną z Cracovią i uległa Legii. Czy to nie zdestabilizowało mistrzów Polski? Od pierwszych minut chcieli jasno odpowiedzieć, że wracają na zwycięski kurs. Jednak GKS Katowice nie zamierzał zadania ułatwiać, wkładając wiele wysiłku w odbiór i budowanie ataków. Oba zespoły miały apetyt, ale jakość była po stronie Dumy Podlasia. W 20. minucie Taras Romanczuk szukał gola uderzeniem z dystansu, które zostało zablokowane. 10 minut później Jesus Imaz obił poprzeczkę, gdy piłka odbiła się po drodze od Wasielewskiego. Od ręki czy barku? To pozostanie kontrowersją, a karnego nie było. Dopiero w 36. minucie miejscowi przełamali impas, wraz z główką Tarasa Romanczuka na dalszym słupku wieńczącą rzut rożny. Jeszcze Pululu uderzał przed przerwą, jednak nic więcej nie wpadło.
Rozjuszony trener Górak już w szatni dokonał trzech zmian, a to dało natychmiastowy efekt. GieKSa przejęła kontrolę nad meczem, szukając wyrównania. Szansę miał Filip Szymczak w 55. minucie zza pola karnego, ale jego uderzenie po ziemi przeszło obok słupka. Kilka minut później Sławomir Abramowicz przytomnie wybił sprzed bramki główkę Wasielewskiego. Trener Siemieniec sięgnął po czterech zmienników, jednak akcja wciąż toczyła się wokół pola karnego Jagi. Dopiero w ostatnim kwadransie gospodarze wyswobodzili się i ruszyli do przodu. Najpierw Diaby-Fadiga przestrzelił, a chwilę później Darko Churlinov huknął w poprzeczkę zanim GieKSa ponownie zaczęła szukać wyrównania. W 86. minucie Borja Galan wzniósł ręce do świętowania. Tak, umieścił piłkę w siatce, ale wcześniej Repka staranował bramkarza Jagi, dlatego gol nie został uznany. Duma Podlasia z wielkim wysiłkiem dotrwała do końca i obroniła przewagę, trzymając się drugiego miejsca przynajmniej do poniedziałkowego meczu Rakowa.

Legia Warszawa - Śląsk Wrocław (3:1)
Mecz Wojskowych z Wojskowymi musiał być twardy – przydomek obu drużyn to wymusza. Ale nie aż tak twardy, jak wejście Tudora Baluty w goleń Morshity już po minucie gry. Mógł wylecieć z boiska, ale nie dostał nawet żółtej kartki. Agresywnie – choć w bardziej piłkarskim sensie – grała też Legia, dla której Kapustka mógł jako pierwszy zdobyć gola. W 8. minucie uderzał z półobrotu, ale Leszczyński go zatrzymał. Golkiper Śląska miał znów ręce pełne roboty w 20. minucie, gdy próba strzału skorpionem Szkuryna okazała się podaniem do Guala tuż przy słupku. Ponownie wygrał Rafał Leszczyński. Po kolejnych 10 minutach Morishita górą znalazł Szkuryna, a ten obił słupek. Choć Śląsk wcale nie dawał się zdominować, to nie tworzył równie groźnych sytucaji.
Impas udało się przełamać dopiero w 35. minucie, a umożliwił to wstydliwy kiks Petra Schwarza przy wyprowadzeniu piłki od bramki. Oddał ją rywalom, a Szkuryn nie wybierał kończenia samemu, oddał piłkę do Guala i to była świetna decyzja. Hiszpan widowiskowo wkręcił piłkę poza zasięgiem bramkarza. Zanim jeszcze Legia skończyła świętować na trybunach, z prowadzenia nie zostało nic. Natychmiastowa odpowiedź Śląska: miękka wrzutka Arnau Ortiza z granicy pola karnego i Al Hamlawi lekkim pchnięciem pokonał bezradnego Kovacevicia. Legioniści powinni byli schodzić na przerwę z przewagą, ale w 39. minucie Gual minimalnie chybił głową po wrzutce Wszołka.
Gospodarze wrócili zdeterminowani do dalszej walki i już w 49. minucie odzyskali prowadzenie. Ruben Vinagre zwiódł Petra Schwarza i z dystansu wkręcił piłkę w pole karne. To nie był najlepszy strzał, ale łokieć Al Hamlawiego zmienił lot piłki i zaskoczyła Leszczyńskiego. Irakijczyk zszedł po godzinie wraz ze swoim asystentem, ale zmiany nie odmieniły obrazu gry. Legia wciąż była znacząco lepsza i prawie udokumentowała to w 73. minucie. Wypuszczony przed bramkę Morishita huknął w samo okienko i tylko potwierdzenie spalonego odebrało mu pięknego gola. Japończyk był jeszcze bliski asysty w ostatnich minutach, ale Chodyna nie zdołał dojśc do strzału tuż przed linią bramkową. Zdołał za to - choć lekko szczęśliwie - Wojciech Urbański, który czubkiem buta w 87. minuta skierował piłkę poza zasięgiem długich ramion Leszczyńskiego. Śląsk podnieść się już nie mógł, choć prezentował wysoką determinację i walczył ambitnie, nie przypominając zespołu z dna tabeli, na którym pozostaje.

Puszcza Niepołomice - Motor Lublin (0:1)
Prawie 640 dni czekała Puszcza na powrót do Niepołomic. Biletów na mecz z Motorem nie było od dwóch tygodni i tylko jedno pytanie pozostało: czy wyniki u siebie dorównają tym z Krakowa? Po awansie do półfinału Pucharu Polski Żubry miały poważny problem z pokazaniem jakości w niedzielę. Co prawda na pierwszą okazję Motoru (zmarnowana setka Mraza w 3. minucie) niemal natychmiast odpowiedział Jakov Blagaić, ale Kacper Rosa nie takie rzeczy bronił. Później było już tylko gorzej, bo lublinianie tworzyli kolejne okazje i tylko skuteczności im brakowało. Dwukrotnie nie trafił Herve Matthys, w 26. minucie kolejną świetną okazję zmarnował Samuel Mraz, obsłużony świetnie przez Ceglarza. Niemniej, gol wisiał w powietrzu i wreszcie wpadł, gdy w 29. minucie Matthys wrzutką ze skraju szesnastki znalazł głowę Najemskiego, a ten precyzyjnym uderzeniem nie dał szans Komarowi. Pierwsze trafienie strzelca w sezonie, pierwsza asysta dogrywającego w nowym klubie.
Choć Motor przeważał nieustannie, do przerwy nie zdążył poprawić dorobku. Wynik 1:0 z Puszczą to stąpanie po kruchym lodzie i blisko kary za minimalizm było w 54. minucie. Upadek Barkowskiego po starciu z Filipem Wójcikiem w polu karnym był analizowany pod kątem jedenastki. Nie należała się i jej nie było, ale Ceglarz natychmiast chciał zareagować, zmuszając Komara do obrony. Żubry nie mogły odnaleźć sposobu na zagrożenie bramce Rosy, same mogły stracić kolejnego gola na 20 minut przed końcem, gdy Komar wypuścił piłkę z rąk, ale strzał Ndiaye został zablokowany przez obrońcę. Mimo kilku nerwowych sytuacji na przedpolu lubelskiej bramki, największym problemem Motoru okazała się poważnie wyglądająca kontuzja Łabojki. Tak było do 86. minuty, gdy ręka Matthysa skończyła się rzutem karnym. Po długiej analizie sędzia uznał jednak, że Belg nie mógł lepiej schować ręki i w 91. minucie cofnął decyzję. Nerwowa końcówka przedłużyła mecz o prawie 10 minut, ale uratować wyniku Żubry nie zdołały.
