GKS Katowice - Górnik Zabrze (2:1)
Ostatni mecz weekendu w Ekstraklasie był też pierwszym na nowej Arenie Katowice, gdzie spotkali się w przyjaznej atmosferze kibice obu klubów. Na trybunach emocji było bardzo wiele, za to na murawie początkowo ich brakowało. Pierwszy kwadrans zdominował co prawda Górnik, ale pochwalić się mógł tylko potężnym strzałem Podolskiego, który Kudła sprawnie sparował poza światło bramki. Tempo było najwyżej umiarkowane, jakby miało dopasować się do meczu przyjaźni. Po mocnym kwadransie gości to GieKSa doszła do głosu i Majchrowicz parokrotnie był sprawdzany, wychodząc obronną ręką. Gdy wrzutka Nowaka z 36. minuty skończyła się główką Kowalczyka wprost w ręce Majchrowicza, temperatura zdawała się tylko spadać. Tymczasem dwie minuty później centrostrzał Borjy Galana wylądował w bramce, gdy niechcący podbił go głową Olkowski i zmylił swojego bramkarza.
Katowiczanie próbowali pójść za ciosem i podnieść przewagę jeszcze w pierwszej połowie, jednak na ich drodze stawiał ofiarnie broniący zespół Górnika. Szczególnie Rafał Janicki mógł budzić uznanie, gdy w 45. minucie – nie pierwszy już raz – ciałem blokował kolejny strzał. Strata była na tyle niska, że zabrzanie wrócili po przerwie z dużą determinacją i ponownie mieli kontrolę. Tym razem dała owoce, kiedy w 53. minucie Luka Zahović doskonale rozegrał piłkę z Podolskim. Ten drugi mógł świętować asystę, pierwszy cieszył się ze znakomicie strzelonego gola dającego remis. Zupełnie nieoczekiwanie „Nowa Bukowa” okazała się jednym z bohaterów meczu, ponieważ zawodnicy obu zespołów ślizgali się na nowej murawie.
Trójkolorowi z Zabrza nie ustawali w wysiłkach i wydawało się, że w ostatnich 20 minutach musi wpaść. Najpierw w 70. minucie Sow posłał piłkę wzdłuż linii bramkowej, ale na dalszym słupku nie zdążył z przecięciem Furukawa. Chwilę później to Sow nie doszedł do piłki przeszywającej pole karne, a w 75. minucie Erik Janza powinien był zaliczyć drugiego „słoweńskiego gola” w meczu. Gospodarzom jakby kończyło się paliwo, dlatego tylko ataki na ich bramkę pachniały trafieniem. Tak było w 85. minucie, gdy Zahović zanotował ostatnią próbę przed zejściem. Wydawało się, że nic wyniku nie może zmienić, nawet główka Repki w 11. minucie doliczonego czasu musnęła słupek ze złej strony. Ale na tym się nie skończyło, w ostatniej akcji meczu Filip Szymczak oddał genialne uderzenie w samo okno! GieKSa wygrywa na otwarcie!

Motor Lublin - Stal Mielec (4:1)
Z ośmiu wiosennych meczów lublinianie wygrali tylko dwa i z europejskich aspiracji nie zostało nic, trzeba było ratować honor. Przy komplecie widowni w niedzielę Motor zaczął więc odważnie, a ustawiona w niskim pressingu Stal starała się wyhamować impet rywali. Początek nie dostarczył fajerwerków, ale tuż po 10. minucie Stal doszła do serii zablokowanych strzałów w jednej akcji, ostrzegając gospodarzy. Ci odpowiedzieli w 17. minucie: najpierw Mądrzyk wybił po sytuacyjnym uderzeniu Van Hoevena, by następnie widowiskowo powstrzymać Samuela Mraza. Przewaga Motoru rosła z biegiem gry i w 28. minucie uderzenie głową Najemskiego otworzyło wynik. Piłka od słupka wylądowała na linii bramkowej, skąd niefortunnie do bramki wsunął ją bramkarz, próbując wybić. Michał Król powinien był podwyższyć prowadzenie, gdy poszedł środkiem z piłką i przymierzył ze skraju pola karnego, obijając słupek. Do przerwy przewaga Motoru pozostała niezakwestionowana.
Jakkolwiek chciał zaplanować trener Janusz Niedźwiedź, jego zespół nie zdążył planu wdrożyć. Gospodarze wciąż przeważali, a rzut rożny z 49. minuty skończył się główką debiutującego Brighta Ede na bliższym słupku, która perfekcyjnie minęła zastawiających światło bramki rywali.
Pierwsza godna uwagi próba odgryzienia się mielczan nastąpiła tuż przed godziną, gdy Matthew Guillaumier posłał piłkę w ręce Kacpra Rosy. To był pierwszy celny strzał Stali, która nie miała nic do powiedzenia. Co więcej, trzy minuty później Mądrzyk musiał po raz trzeci wyjmować piłkę z siatki, kiedy zespołowy atak Motoru skończył się uderzeniem po ziemi Jakuba Łabojko z 20 metrów, które perfekcyjnie weszło przy samym słupku i golkiper był bezradny.
Gospodarze nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, Motor sięgnął po kolejne trafienie w 81. minucie, gdy szybki atak z własnej połowy pozwolił Michałowi Królowi dograć do Samuela Mraza, a Słowak w pięknym stylu wkręcił piłkę przy dalszym słupku. Honor mielczan chciał uratować Serhij Krykun, ale jego trafienie z 87. minuty anulował VAR. Co nie udało się jemu, to zrobił 10 minut później - już z końcem doliczonego czasu - Krzysztof Wołkowicz, wykorzystując ofiarnym szczupakiem wrzutkę Ivana Cavaleiro.

Korona Kielce - Radomiak Radom (1:3)
Choć pora bardziej kościelna niż meczowa, w Kielcach buzowało od emocji z okazji Świętej Wojny z Radomiakiem, a trybuny eksplodowały radością już po dwóch minutach. Przy pierwszym rzucie rożnym niedzieli Pau Resta doskonale uderzył głową i jego strzał wszedł pod poprzeczkę bramki Radomiaka, dając błyskawiczne prowadzenie gospodarzy.
Zieloni mieli czego żałować, ten korner oddali po nieporozumieniu. Nie pozostali jednak dłużni i już po 10 minutach ponownie był remis. Tym razem zaczęło się od wrzutu z autu Jana Grzesika, a po serii zagrań przyjezdnych Marco Burch wzorowo odnalazł się przed bramką i potwierdził, że ma coś do pokazania na polskich boiskach. Co więcej, Szwajcar imponująco radził sobie z Mariuszem Fornalczykiem, na którego powstrzymanie w całej lidze trudno znaleźć sposób.
Jeszcze kibice spowili stadion w żółto-czerwonym dymie i kolejne fragmenty meczu dostarczyły sporo walki, tyle że bardziej wręcz. Trzy żółte kartki Szymona Marciniaka ostudziły nastroje, ale do przerwy wielu atrakcji nie uświadczyliśmy. Korona była o włos od prowadzenia w 52. minucie, gdy odbiór przed polem karnym pozwolił wypuścić Fornalczyka, ale ten przyjął piłkę i posłał ją nad poprzeczką. Po 10 kolejnych minutach Marcel Pięczek dograł bardzo dobrze na głowę Dalmau, tyle że ten uderzył haniebnie niecelnie. Jeszcze Miłosz Trojak w 68. minucie domykał rzut rożny na bliższym słupku, ale i on spudłował.
Niewykorzystane sytuacje zemściły się na Koronie okrutnie, gdy na kwadrans przed końcem Capita Capemba okazał się bezcennym jokerem Zielonych. Wypuszczony prostopadłą piłką przez Golubickasa, Angolczyk świętował gola. Fetę przerwał liniowy, ale VAR dał ostatecznie gola Radomiakowi. Jeszcze w 87. minucie Kikolski świetnie zatrzymał Dalmau, ale to Radomiak miał ostatnie słowo, gdy Capita w doliczonym czasie dołożył drugiego gola! To pierwsza wygrana Radomiaka nad Koroną od 2021 roku, a jednocześnie czwarta wygrana Zielonych w pięciu meczach.
