GKS Katowice - Lech Poznań (2:2)
Drużyna gości od początku spotkania przejęła inicjatywę, starając się jak najszybciej otworzyć wynik rywalizacji. Defensywa rywali skutecznie jednak blokowała strzały Ali Gholizadeha czy Mikaela Ishaka, za to gracze ofensywni potrafili wykorzystać błąd obrony Kolejorza. W 14. minucie Bartosza Mrozka pokonał Oskar Repka, zdobywając swoją siódmą bramkę w tym sezonie Ekstraklasy i trzecią w trzech ostatnich meczach.
Podopieczni Nielsa Frederiksena wciąż utrzymywali znaczną przewagę w posiadaniu piłki, ale niewiele z tego wynikało. Nawet jeśli udało im się przedrzeć w okolice szesnastki GKS-u, to nie mieli pomysłu na wykończenie akcji. Odpowiedzialność za poczynania ofensywne brał kapitan Mikael Ishak, ale i on miał problem ze znalezieniem sposobu na Dawida Kudłę. Zdeterminowani goście nie ustawali jednak w swoich próbach i jeszcze przed przerwą dopięli swego, kiedy ósmym golem w sezonie Patrik Walemark doprowadził do wyrównania.
Druga odsłona znów rozpoczęła się jednak pechowo dla pretendentów do tytułu. Uderzenia Walemarka czy Afonso Sousy nie przyniosły zmiany wyniku, za to z kolejnego błędu w obronie Lecha skorzystał Bartosz Nowak, strzelając swojego drugiego gola w tej kampanii. Co więcej, drużynę z Poznania szybko pogrążyć mógł Mateusz Mak, ale w sytuacji sam na sam posłał piłkę tuż obok słupka.
To obudziło gości, którzy ruszyli do odrabiania strat i 76. minucie zdobyli gola na 2:2, kiedy strzał głową Antonio Milicia odbił się jeszcze od Mario Gonzaleza i wpadł do siatki. Mimo naporu do ostatnich minut zawodnicy Kolejorza nie zdołali już zdobyć zwycięskiej bramki. Przed ostatnim meczem mają zatem punkt przewagi nad drugim Rakowem i kwestię mistrzostwa w swoich rękach. Jeśli pokonają Piasta, zdobędą tytuł.
Cracovia - Legia Warszawa (3:1)
Przed rozpoczęciem gry minutą ciszy uczczono pamięć zmarłego we wtorek Aleksandra Łodzia-Kobylińskiego "Makino", krakowskiego pieśniarza, nazywanego bardem Zwierzyńca i wielkiego kibica "Pasów". To on skomponował muzykę do klubowego hymnu do tekstu Jerzego Michała Czarneckiego. W 2004 roku został on zastąpiony utworem Macieja Maleńczuka, ale przed meczem z Legią kibice odśpiewali stary hymn autorstwa "Makino".
Ostatni mecz sezonu na własnym stadionie był także okazją do pożegnania się z kibicami trenera Dawida Kroczka oraz trzech piłkarzy - Benjamina Kallmana, Arttu Hoskonena i Patryka Sokołowskiego, którzy po wygaśnięciu kontraktów rozstaną się z krakowskim klubem.
Legia przystąpiła do tego spotkania osłabiona brakiem czterech kluczowych zawodników. Z powodu dyskwalifikacji za kartki nie mogli wystąpić: Ryoya Morishita, Patryk Kun, Claude Goncalves i Luquinhas.
Początek spotkania należał do gospodarzy, którzy już w pierwszej akcji mogli objąć prowadzenie. Z prawego skrzydła dośrodkował Otar Kakabadze, a David Kristjan Olafsson nie sięgnął piłki głową. Potem Kacper Tobiasz obronił groźny strzał Amira Al-Ammariego.
W 19. minucie Filip Rózga wpadł w pole karne i precyzyjnym strzałem w róg pokonał Tobiasza. Radość kibiców Cracovii nie trwała długo. Legia po wznowieniu gry ruszyła do ataku. Ruben Vinagre dośrodkował w pola karne, a tam Ilja Szkurin świetnie przyjął piłkę, obrócił się i strzałem z około 10 metrów doprowadził do wyrównania.
W 30. minucie do bramki trafił Mikkel Maigaard, ale - po weryfikacji VAR - gol nie został uznany z powodu spalonego. Chwilę później Rózga został sfaulowany w polu karnym przez Jana Ziółkowskiego. Arbiter podyktował "jedenastkę", ale Tobiasz wspaniałą interwencją obronił strzał Kallmana.
W 43. minucie gorąco było w polu karnym Cracovii. Najpierw Henrich Ravas obronił strzał Szkurina, a potem Gustav Henriksson wybił z linii bramkowej piłkę kopniętą przez Juergena Elitima.
W 55. minucie Kallman zrehabilitował się za zmarnowaną "jedenastkę". Fin wykorzystał koszmarny błąd Steve'a Kapuadiego i w sytuacji sam na sam z Tobiaszem nie dał szans bramkarzowi Legii na skuteczną interwencję. To był 18. gol Kallmana w tym sezonie i 33. dla Cracovii. Dzięki temu został najlepszym strzelcem klubu w XXI wieku, wyprzedzając Krzysztofa Piątka, który dla "Pasów" zaliczył 32 trafienia.
Cracovia poszła za ciosem i podwyższyła prowadzenie. Maigaard dośrodkował z rzutu rożnego, a Henriksson strzałem głową posłał piłkę pod poprzeczkę. To był pierwszy gol Szweda dla "Pasów".
To był decydujący moment meczu, zrezygnowana Legia nie była w stanie odrobić strat.

Po meczu powiedzieli:
Goncalo Feio (trener Legii Warszawa): "Cracovia wygrała, bo była lepsza, to jej zasłużone zwycięstwo. Mecz dla nas był bardzo trudny, Cracovia wysoko zawiesiła poprzeczkę, jeśli chodzi o intensywność pojedynków. To była bardzo ważna część gry. Jej piłkarze wygrali prawie 60 procent pojedynków, co stworzyło dużą przewagę. Byli szybsi w doskoku, w fizycznych starciach. Jeśli chodzi o organizację gry, dyscyplinę taktyczną, to nie był nasz najlepszy mecz, ale to było spowodowane jakością i sercem, które Cracovia włożyła w grę. Jak nie można wygrać, to trzeba wyciągnąć wnioski, także indywidualne, bo dzisiaj wystąpiło sporo naszych młodych piłkarzy".
Dawid Kroczek (trener Cracovii): "Bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu. Cieszę się, że przed własną publicznością potrafiliśmy się zrewanżować za kilka niepowodzeń i dać kibicom dobre widowisko. Było poświęcenie, determinacja i jedność ze sztabem. To było widać w każdym momencie. Wygraliśmy zasłużenie. To była ciężka praca, bo okoliczności w tym tygodniu, po informacji, że odchodzę po sezonie, miały wpływ na przygotowanie do tego spotkania. Brawa dla piłkarzy i sztabu, bo wykazaliśmy się dużym profesjonalizmem".
Motor Lublin - Zagłębie Lubin (1:0)
Nie minęła jeszcze pierwsza minuta spotkania, a Motor zdobył gola, kiedy po składnej akcji i dośrodkowaniu Filipa Wójcika, najskuteczniejszy snajper lublinian Samuel Mraz głową umieścił piłkę w siatce rywali. Tym samym Słowak wyrównał najlepsze w dotychczasowych ekstraklasowych występach Motoru osiągnięcie Leszka Iwanickiego, który w sezonie 1984/85 z czternastobramkową zdobyczą został królem strzelców.
Jak się okazało, ta bramka z pięćdziesiątej sekundy była jedyną w tym meczu, który w odróżnieniu od wielu innych poprzednich nie należał do najlepszych w wykonaniu obydwu zespołów.
W pierwszej połowie nieco więcej z gry mieli motorowcy, którzy mieli też w 30. minucie idealną okazję do podwyższenia, ale po fatalnym błędzie defensorów Zagłębia Piotr Ceglarz mając przed sobą tylko bramkarza Jasmina Burica posłał piłkę obok bramki.
Goście w tej części spotkania praktycznie tylko raz zagrozili golkiperowi Motoru, ale w 24. min. Tomasz Pieńko też nie trafił do bramki.
W drugiej odsłonie poczynania obydwu drużyn nie mogły wzbudzać aplauzu kibiców, więcej bowiem było gry szarpanej, a brakowało składnych akcji, choć kilka razy dzięki interwencjom bramkarzy wynik nie uległ zmianie.
M.in. w 52. min. efektem indywidualnej akcji Pieńki był korner, a trzy minuty później pod drugą bramką, po rajdzie Arkadiusza Najemskiego przez połowę boiska strzał Mbaye N’Diaye obronił Buric.

Przejawiający więcej inicjatywy podopieczni Leszka Ojrzyńskiego w 83. min. cieszyli się już ze zdobycia wyrównania po strzale Igora Orlikowskiego, jednak analiza VAR wskazała, iż wcześniej był spalony.
Ostatni przed własną publicznością mecz Motoru nie należał do efektownych, ale postawa beniaminka w całym sezonie zasługuje na uznanie i dlatego kibice podziękowali swoim ulubieńcom za doznane pozytywne emocje.
Po meczu powiedzieli:
Leszek Ojrzyński (trener Zagłębia): "Za dużo w naszej grze było niedociągnięć i nie zdobyliśmy nawet jednego punktu. Chcieliśmy od początku zaskoczyć przeciwnika, byliśmy w posiadaniu piłki, ale po naszym błędzie, to Motor nas zaskoczył. Zbyt dużo tych błędów popełnialiśmy, ale po raz pierwszy od objęcia przeze mnie tej drużyny nie mieliśmy noża na gardle".

Mateusz Stolarski (trener Motoru): "Cieszą się, że po serii trzech porażek wygraliśmy, utrzymaliśmy zero z tyłu i choć były lepsze i gorsze momenty, to dobrze zarządzaliśmy meczem. Dumny jestem z tego, że drużyna będąca beniaminkiem zdobyła już 46 punktów, a ta seria porażek nastąpiła wtedy, gdy mieliśmy już pewne utrzymanie. Sezon to maraton, a nie sprint i każdemu trafiają się trudniejsze chwile".