Cracovia - Widzew Łódź (1:0)
W piątkowy wieczór spotkały się dwie drużyny z nowymi właścicielami o wielkich aspiracjach, ale i ze sporymi osłabieniami z powodu kontuzji na starcie sezonu. Początek nie dał radości kibicom z żadnej strony, ponieważ obie drużyny konsekwentnie neutralizowały się. Poza rzutami rożnymi czy indywidualnymi popisami nie było fajerwerków. Dopiero po kwadransie świetna piłka zza pleców znalazła Stojilkovicia w linii obrony Widzewa, a ten pokonał Kikolskiego. Gola nie było – VAR zasygnalizował spalonego. To Pasy wydawały się bliżej gola i w 35. minucie serca zabiły mocniej, gdy Olafsson zza zasłony posłał piłkę obok bramki.
Nieoczekiwanie, ostatnie 5 minut należało jednak do Widzewa. Najpierw szybkie podanie Bergiera do Akere wypuściło tego drugiego pod pole karne, a tam zagrał do Frana Alvareza, który pokonał Madejskiego. Wynik otwarty? Wciąż nie – po konsultacji z VAR sędzia Kochanek uznał, że Bergier faulował Piłę. I choć do samego końca Widzew osaczał Pasy, to na przerwę obie ekipy zeszły z niczym. Ten trend utrzymywał się po przerwie, gdy Pasy miały poważne problemy z wypchnięciem Widzewa z własnej tercji. Po pięciu minutach Widzew domagał się karnego po zderzeniu Minczewa i Żyry, a 10 minut później Juljan Shehu miał okazję z wolnego tuż za linią pola karnego. Nie znalazł strzałem okienka. Tuż po godzinie gry Sebastian Bergier z główki obił zewnętrzną część słupka. Gdy nic na to nie wskazywało, Cracovia wyprowadziła cios, na który Widzew nie był gotowy. Przerzut przez całą szerokość od Maigaarda znalazł Kakabadze, a ten dograł przed bramkę do Martina Minczewa, który od słupka pokonał Kikolskiego.
Przyparty do muru Widzew walczył o wyrównanie, pozwalając Cracovii nastawić się na grę z kontry. Gospodarze mogliby podwoić swoje prowadzenie w 80. minucie, gdyby Dominik Piła zachował zimną krew po błędzie w defensywie łodzian. Sam przed bramką uderzył bardzo niecelnie. Na ostatnie minuty wszedł powracający do Polski Mateusz Klich, a pełny stadion wspólnie świętował wygraną, która dała im pozycję wicelidera.

Zagłębie Lubin - Lechia Gdańsk (6:2)
Lechia pojawiła się w Lubinie w nieoptymalnym składzie, ale szukała szybkiego otwarcia wyniku za sprawą byłego piłkarza Miedziowych. Dawid Kurminowski dograł do Bohdana Wiunnyka w świetnej kontrze gości, ale strzał Ukraińca został zablokowany. Minutę później w defensywie pomylił się Iwan Żelizko i Marcel Reguła ruszył z piłką na bramkę Weiraucha. Golkiper był górą. Za to w 10. minucie Miedziowi mogli już świętować – Dąbrowski wziął na siebie obronę, odegrał do Bartłomieja Kłudki, a ten z 19 metrów posłał piłkę perfekcyjnie przy słupku. Nie minął kwadrans, a Zagłębie miało już dwa gole, gdy Jakub Sypek zszedł do środka i uderzył na bramkę. Weirauch wybił przed siebie i musiał na leżąco oglądać, jak Adam Radwański posyła dobitkę nad nim.
Przy koszmarnych problemach w obronie Lechia zdecydowała się ruszyć do ataków, w których czuje się zdecydowanie lepiej. Efektem był nie tylko spokój pod bramką, ale też bramka kontaktowa z 35. minuty. Wówczas Kapić znalazł przed polem karnym Matusa Vojtko, a ten z 18 metrów cudownie wkręcił piłkę pod słupek – Hładun nie miał cienia szansy. Jeszcze przed przerwą Lechia liczyła na karnego, ale skończyło się na niczym i John Carver wprowadził z ławki aż trzech zawodników, by gonić wynik. Zaczęło się od problemów, ponieważ jedenastkę dostało Zagłębie w 47. minucie, na szczęście cofniętą przez VAR. Moment później okazję zmarnował Radwański, a w 52. minucie kolejną setkę zmarnował Reguła, który zaległ na trawie z twarzą w dłoniach.
Choć to Miedziowi pracowali na kolejnego gola, ten przypadł w udziale Lechii w 57. minucie. Szybka akcja od Meny pozwoliła Kolumbijczykowi zaliczyć asystę, a piłkę między nogami Hładuna z bliska zmieścił Mohamed Awad. Remis był jak powracający koszmar Zagłębia, ale Reguła dokonał rehabilitacji, wypracowując karnego, którego wykorzystał Roman Jakuba. Następnie Reguła zaczął kontrę, w której Kosidis dograł idealnie na głowę Sypka, który zmieścił piłkę w bramce. I to nie było wcale ostatnie słowo Miedziowych - za Sypka wszedł Szmyt, który w 85. przymierzył z dystansu i zmieścił piłkę przy bliższym słupku mimo interwencji bramkarza. Gdańszczanie chcieli już tylko zejść z boiska, ale gospodarze nie zamierzali ich wypuszczać. Po rozpoczęciu doliczonego czasu główka Nalepy przy bliższym słupku dobiła Lechię. Słupek zresztą uratował Lechię przed siódmym golem w ostatnich sekundach!
