Lech Poznań - Raków Częstochowa (0:1)
Nastawialiśmy się na hit, ale przy Bułgarskiej mecz długo nie mógł się rozkręcić. Obie drużyny imponowały w grze bez piłki, za to jej rozegranie stawało się sporym wyzwaniem. Mieliśmy więc straty, odbiory i sporo agresji, za to niewiele wydarzeń pod polami karnymi. Próba Walemarka w 18. minucie była pierwszym celnym strzałem i jedynie obudziła Trelowskiego. W rewanżu Adriano Amorim moment później sprawdził refleks Mrozka i zanosiło się na ponowne uśpienie zamkniętego widowiska. Stało się inaczej, bowiem Lech ożywił trybuny trafieniem Ishaka głową. Trybuny ucichły wraz ze wskazaniem spalonego, ale podobne rozczarowanie czekało przed przerwą przyjezdnych. W 37. minucie Berggren zdobył gola głową, tyle że faulował Murawskiego przy wyjściu do główki.
Emocje rosły, ale nie rosła jakość gry gospodarzy. W ostatnim kwadransie wyraźnie zaczął przeważać Raków, który szukał otwarcia wyniku znacznie skuteczniej od Kolejorza. Tuż po półgodzinie Brunes wydawał się o włos od gola, gdy padający Mrozek ekwilibrystycznie zatrzymał nogą piłkę po kąśliwej główce. Golkiper Lecha wydawał się jak ściana i tylko on ratował poznaniaków, gdy w 44. minucie zasłonił bliższe okienko przed strzałem Berggrena. Minutę później powstrzymał Iviego Lopeza przy drugim słupku, ale ostatecznie pękł w doliczonym czasie. Korner wykonany przez Hiszpana skończył się główką Stratosa Svarnasa, a ta powędrowała wysokim łukiem ponad bramkarzem. Otwarcie na sekundy przed gwizdkiem.
Lech miał do poprawianie prawie wszystko poza grą bramkarza, tymczasem z szatni z większą wolą gry wrócił Raków i to Medaliki jako pierwsze były bliskie gola, gdy przed upływem godziny główkę Adriano Amorima Mrozek ofiarnie wybił poza światło bramki. Poznaniacy długo nie byli w stanie się przedrzeć i dopiero w 73. minucie wrzutka Carstensena znalazła głowę Ishaka. Nie dość, że Trelowski obronił i sparował piłkę na poprzeczkę, to jeszcze Szwed dopuścił się faulu w ataku.
Sygnał o przejęciu kontroli przez Kolejorza był jednak czytelny, moment później Ishak i Kozubal oddawali kolejne mocne strzały na bramkę Trelowskiego, które ten obronił. Papszun zareagował wprowadzeniem Ledermana i Jesusa Diaza i jego drużyna skupiała się na utrzymaniu korzystnego wyniku. I udało się tę sztukę osiągnąć bez większych problemów, pod koniec to Raków był bliżej gola na 2:0 niż Lech wyrównania.

Cracovia - Korona Kielce (1:1)
Jacek Zieliński przyjechał na swój do niedawna stadion, by walczyć o przedłużenie świetnego startu wiosny w wykonaniu Korony. Cracovia zaś szukała pierwszej wygranej w 2025 roku po dwóch kolejnych remisach. To goście wydawali się znacznie bardziej zdeterminowani w pierwszych fragmentach, a już po 10 minutach Mariusz Fornalczyk świętował gola. Przedwcześnie, ofsajd był wyraźny, ale ostrzeżenie zostało przyjęte. Pasy przejęły inicjatywę i szukały rewanżu. W 22. minucie z dystansu uderzał Maigaard, rozgrzewając rękawice Mamli pierwszym celnym strzałem. Chwilę później mogło być 1:0, gdy Kallman celnie główkował po rzucie rożnym, jednak Trojak wybił piłkę poza światło bramki. Gdy wydawało się, że czekają nas kolejne ataki Pasów, Dalmau znalazł po lewej Fornalczyka, a ten wszedł w pole karne i z ostrego kąta strzelił. Próbujący asekurować Virgil Ghita wpakował piłkę do bramki.
Gospodarze nie zdołali znaleźć odpowiedzi przed przerwą, co wyraźnie rozjuszyło trenera Kroczka. Z szatni nie wróciło na boisko trzech zawodników, weszli Rózga, Sokołowski i Van Buren. Po chwili odnotowaliśmy jeszcze jedno zejście – to Kallman „wykartkował” Strzebońskiego. Korona grała w osłabieniu, co wcale nie znaczy, że grała słabiej. Kielczanie nie atakowali, ale i skutecznie odcinali Cracovię od myślenia o zagrożeniu bramce Mamli. Dopiero w 71. minucie Rózga uderzał pod poprzeczkę i Mamla mógł się wykazać. Ten sam Rózga dogrywał następnie do Kakabadze, tyle że Gruzin uderzył obok bramki. Rozczarowująco wyglądały wysiłki Pasów, które – poza pierwszym strzałem Rózgi – nie przyniosły zagrożenia. Ani wrzutki, ani rożne nie dawały efektów, a jednak w doliczonym czasie Rózga posłał w pole karne piłkę na głowę Sokołowskiego, który uratował remis Pasów. Nagle Mamla stał się bardzo zapracowany, po straconym golu jeszcze dwukrotnie gasił piłkę w objęciach i udało się przynajmniej ugrać remis.
