Raków Częstochowa - Śląsk Wrocław (3:0)
Gdy lider podejmuje jedną z najgorszych drużyn sezonu, oczekiwania są jasne: tylko komplet punktów mógł interesować Medaliki, ale Wojskowi szybko pokazali, że i oni mają o co walczyć, nawet bez swojego kapitana. Nieźle neutralizowali gospodarzy i próbowali się odgryzać. Przykład? Gdy Brunes oddał zaskakująco niegroźny strzał w 17. minucie, natychmiast ruszyli goście i Piotr Samiec-Talar zrewanżował się równie niemrawą próbą. Akcja przeniosła się ponownie pod bramkę Rafała Leszczyńskiego i zrobiło się gorąco: Llinares wybijał z linii bramkowej – od poprzeczki – na rzut rożny, a po jego wykonaniu trybuny świętowały. Wrzutka Koczerhina spadła na głowę niekrytego Mosóra i, choć Śląsk skarżył się na faul na Guercio, padł pierwszy gol.
Kwadrans później Rafał Leszczyński uwolnił się od pressingu długim wykopem, który okazał się asystą. Wypuszczony Arnau Ortiz ograł Mosóra i pokonał Trelowskiego… a przynajmniej tak myślał. VAR znalazł spalonego i gol nie został uznany. Najpierw odebrano im bramkę, a później drugą dołożył Raków: oto Śląsk nie obronił się przed rzutem rożnym. Petkow próbował wybić głową, a zgrał wprost do Jesusa Diaza na dalszym słupku i Kolumbijczyk zdobył pierwszego gola w Rakowie. WKS zamiast remisu miał dwa gole straty, ale goście nie zamierzali się poddawać. Już w 38. minucie Jakub Jezierski odebrał piłkę Lopezowi w polu karnym i był o włos od strzału w okienko – Trelowski wybił w porę.
Wrocławianie na próbach spenetrowania defensywy Rakowa spędzili resztę pierwszej połowy i tak też weszli w drugą. Ich wysiłki oglądało się nieźle, ale i były obarczone wysokim ryzykiem, które unaoczniła kontra z 67. minuty. Jesus Diaz wychodził sam na sam z Leszczyńskim i tylko interwencja ostatniej szansy Serafina Szoty zatrzymała Latynosa. Jak przy pierwszej straconej bramce, po heroicznej obronie przyszedł zbyt prosty błąd, tym razem Rafała Leszczyńskiego, który w prostej sytuacji nie utrzymał piłki i dał szansę Brunesowi, by dopchnąć ją do siatki. Norweg się nie pomylił. Utrzymanie przewagi do końca nie było już problemem dla gospodarzy, którzy pod koniec byli jeszcze bliżsi poprawienia dorobku bramkowego kosztem wykończonych rywali. Śląsk zostawił na boisku sporo zdrowia, ale na Dolny Śląsk wraca z niczym.

Puszcza Niepołomice - Pogoń Szczecin (4:5)
Pierwszy mecz kolejki zapowiadał się ponuro w zlanych deszczem Niepołomicach, gdzie Puszczę skazywano na pożarcie, a Pogoń bardzo szybko pokazała, że nie bezpodstawnie. Już po czterech minutach Koulouris przyjął tyłem do bramki piłkę od Kacpra Łukasiaka, obrócił się i znalazł lekkim strzałem róg bramki Kewina Komara. Przewaga Portowców była więcej niż wyraźna, a gra Żubrów grzęzła w błocie tworzącym się na boisku. Po kwadransie Koulouris uderzał ponownie, a w połowie pierwszej części inny grecki napastnik, Michalis Kosidis, musiał zejść z powodu kontuzji. Rezerwowy German Barkovsky nie mógł wiele zmienić w grze Puszczy, bo to Pogoń wciąż atakowała. Tymczasem w 39. minucie Żubry – a jakże, z wrzutu z autu – wprowadziły piłkę w pole karne i w chaosie za linię wepchnął ją Leo Borges. Portowcy zostali skarceni za minimalizm, tyle że do nich należało ostatnie słowo w meczu. Świetny atak Ulvestada zatrzymał Komar, ale do dobitki zdążył Koulouris, który na wcisk zaliczył dublet w doliczonym czasie. Jeszcze w ostatnich sekundach Barkouski był blisko wyrównania, ale złapał tylko boczną siatkę.
Cios do szatni sugerował, że Portowcy mają ten mecz ponownie pod kontrolą, jednak od początku drugiej połowy stało się jasne, jak złudne było to wrażenie. Puszcza zaliczyła historyczny wyczyn, strzelając trzy gole w osiem minut! Zaczęło się od autu, po rozegraniu którego Dawid Szymonowicz uderzał zza zasłony i rykoszet od Leo Borgesa pomógł mu pokonać Cojocaru. Następnie dwie szybkie akcje Puszczy przeniosły piłkę lewą stroną. W pierwszym przypadku Konrad Stępień dośrodkował na nogę Antoniego Klimka, a w drugim Barkouski skiksował i ponownie Klimek dopadł do piłki na dalszym słupku. Z 1:2 zrobiło się 4:2 i goście nie mogli się otrząsnąć.
Zaledwie pięć minut po ostatnim trafieniu „do prądu” podłączył Pogoń Szymonowicz, gdy niechcący zagrał ręką, a rzut karny na gola (i hat-tricka) zamienił Koulouris. Wiatr dmuchnął w żagle Portowców i ruszyli po wyrównanie. Koulouris był blokowany w 62. minucie, pięć minut po nim dalszego słupka szukał Kamil Grosicki, a gdy głównym bohaterom nie szło, błysnął Marcel Wędrychowski. Sam zszedł z piłką z prawej do środka i huknął pod dalszy słupek, poza zasięgiem długich ramion Komara w 70. minucie. Emocji nie brakowało cztery minuty później i po walce wręcz z boiska wylecieli Barkouski z Borgesem. Aż 10 minut bez kolejnego gola wyraźnie odstawało od niebywałego rytmu drugiej połowy, ale końcówka mogła należeć do Puszczy. Najpierw próba wyjścia sam na sam skończyła się upadkiem Cholewiaka w walce z Łukasiakiem, a następnie obrońcy Pogoni sprzed pustej bramki wybijali piłkę. Aż 10 minut bez kolejnego gola wyraźnie odstawało od niebywałego rytmu drugiej połowy, ale końcówka mogła należeć do Puszczy. Najpierw próba wyjścia sam na sam skończyła się upadkiem Cholewiaka w walce z Łukasiakiem, a następnie obrońcy Pogoni sprzed pustej bramki wybijali piłkę. Kto nie wykorzystuje okazji… sami wiecie, jak to się kończy. Koulouris ruszył z piłką w 93. minucie i z 18 metrów oddał zabójcze uderzenie od słupka, dając wygraną Pogoni!
