GKS Katowice - Legia Warszawa (1:3)
Po przeprowadzce na „Nową Bukową” GieKSa z nikim jeszcze nie przegrała, ale w sobotę poprzeczka miała pójść wyraźnie w górę. Legia walczy, by choć matematyczne utrzymać się w grze o czołowe lokaty i widać to było od pierwszych minut. Podopieczni Goncalo Feio zaczęli lepiej i choć dopuścili gospodarzy do zagrożenia w 12. minucie, to główka Filipa Szymczaka była z gatunku „do zapomnienia”. Sekundy później Wojskowi ruszyli z atakiem, w którym Claude Goncalves otarł słupek kąśliwym strzałem zza defensorów. Gdy mijał kwadrans, Luquinhas odebrał piłkę Wasielewskiemu, a Kudła musiał bronić strzał Morishity. Udało się, jednak Goncalves dopadł do dobitki i otworzył wynik. Co gorsza, GieKSa straciła w tej sytuacji Wasielewskiego, a moment później kolejnego gola. W 18. minucie w polu karnym piłki nie przejął Repka, ruszył do niej Ilya Shkurin i wpakował do siatki przy dalszym słupku, jakby kompletnie zapomniał, że nie mógł się przełamać. Takiej pewności w egzekucji oczekiwali kibice Legii.
Po tak mocnym wejściu Wojskowi spuścili z tonu i postawili na rozważne zarządzanie grą. Frustrowali gospodarzy posiadaniem piłki, spokojnie budowali okazje i możliwie szybko, z wysoką dyscypliną, reagowali na próby wyprowadzenia ataku przez katowiczan. Efekt? Dopiero w 42. minucie Arkadiusz Jędrych zdołał oddać celny strzał dla GieKSy. Powrót po przerwie nie wniósł wielkiego ożywienia, Wojskowi trzymali rękę na pulsie i kwadrans upłynął pod ich dyktando. Gdy minęła godzina, dynamika błyskawicznie się odmieniła. W 63. minucie świetnie lewą stroną poszedł Borja Galan, znalazł w polu karnym Filipa Szymczaka, a ten pierwszym kontaktem pokonał bezradnego Tobiasza. Co więcej, dwie minuty później napastnik mógł mieć dublet!
Gol kontaktowy nie tylko przywrócił GieKSę do żywych, ale i wymusił większą aktywność na Legii, co dało elektryzujące momenty u wejścia w ostatni kwadrans. W 74. minucie Bartosz Nowak uderzał z dystansu, Tobiasz z trudem bronił. Minutę później Repka obijał poprzeczkę, a w odpowiedzi Kudła musiał dwukrotnie zatrzymywać Szkuryna. Ostatnie minuty wymusiły na Legii skomasowaną obronę bramki i dopiero w doliczonym czasie Wojskowi wydostali się z własnej połowy. Piłki na zamknięcie meczu nie wykorzystał strzałem Wahan Biczachczjan, ale sekundy później zrobił to Marc Gual. W zespołowej akcji dogrywał mu Chodyna, a Hiszpan nie dał Kudle cienia szansy w 93. minucie.

Motor Lublin - Cracovia (0:1)
Kto pamięta pierwszy mecz tych drużyn z jesieni (6:2 dla Cracovii), pewnie oczekiwał wiele od Motoru i Cracovii, które tracą wiele goli, ale strzelają jeszcze więcej. Cracovia szczególnie w pierwszych kwadransach potrafi wyprowadzać ciosy, ale nie dziś w Lublinie. Motor był na to gotowy i skupiał się na neutralizowaniu zapędów rywali. Gra była ostra, o czym przekonał się Samuel Mraz po kwadransie, gdy musiał na chwilę zejść i otrzymać pomoc. Prawie pół godziny zajął Cracovii pierwszy celny strzał, Motor czekał jeszcze dłużej. Dopiero Mraz w 42. testował Ravasa, zbyt łatwo. Dwukrotnie blokowany był Ceglarz i choć przed przerwą Motor coraz lepiej się odgryzał, to najciekawszą próbą pierwszej połowy było uderzenie Filipa Rózgi z dystansu, wybite przez Tratnika w bramce.
Skoro strzały nie pomogły otworzyć wyniku, z "pomocą" przyszedł Sergi Samper. Hiszpan wszedł w drugą połowę faulem na Rózdze i wyleciał z boiska – to była jego druga kartka. Motor musiał jeszcze głębiej się cofnąć, a Filip Rózga miał chrapkę na tytuł bohatera meczu, gdy w 51. minucie świetnym strzałem testował refleks Tratnika. Golkiper Motoru znów był górą. Tuż po nim do świetnej okazji doszedł Mauro Perković, ale Scalet zablokował piłkę na linii bramkowej, odsyłając ją wprost do swojego bramkarza.
Po kwadransie drugiej połowy Motor oswobodził się i wyprowadził groźną kontrę, w której Ceglarz znalazł Bartosza Wolskiego, a ten zmarnował okazję strzałem obok słupka. Mając tak niewiele okazji, trzeba grać lepiej. Dlaczego? Przekonał o tym gospodarzy Mauro Perković w 68. minucie, gdy doskoczył do główki w polu karnym, a Tratnik zaliczył kompletnie nieudane wyjście i piłka nad nim przeleciała do siatki. Pasy liczyły, że uda się zdobyć jeszcze jedno trafienie, ale tworzenie okazji na 2:0 szło im wyjątkowo karkołomnie i finał meczu był bardzo nerwowy. Doliczony czas przyniósł serię ataków Motoru i czerwoną kartkę Otara Kakabadze, ale nawet wprowadzenie Tratnika na połowę Pasów nie wyrwało im wygranej.

Lechia Gdańsk - Piast Gliwice (3:1)
Piątkowa porażka Puszczy otworzyła przed Lechią drzwi do ucieczki ze strefy spadkowej. Warunek: trzeba było rozpracować defensywnie zdyscyplinowanego Piasta. Ta sztuka okazała się zaskakująco łatwa, a drogę do pierwszej bramki utorował nieoczekiwanie Frantisek Plach. Po uderzeniu Iwana Żelizko z dystansu golkiper wypuścił piłkę, a Tomas Bobcek zaimponował refleksem, dobijając ją do bramki. Próbą odpowiedzi Piasta było uderzenie Macieja Rosołka po kwadransie, który nie zdołał pokonać instynktownie broniącego Szymona Weiraucha. Na więcej do przerwy Piastunek stać nie było, tylko Lechia przypuszczała kolejne ataki. Kapić pudłował wprost przed bramką, Mena nie domknął rożnego chwilę później, a w 38. minucie Plach nogą zatrzymał uderzenie Maksyma Chłania. Zaledwie minutę później fatalny błąd Munoza dał Lechii szansę ataku trzema zawodnikami na bramkarza. Gol padł, ale VAR go odebrał – minimalnie spalił Mena. Gdańszczanie dopięli jednak swego przed przerwą, gdy Bohdan Wjunnyk zgubił Czerwińskiego, potem Munoza, a na koniec podciął lekko piłkę nad nogą Placha, by oglądać piłkę turlającą się wolno za linię bramkową.
Świetny finisz pierwszej połowy nie dał przełożenia na otwarcie drugiej, bowiem przy wyjściu do kontry urazu doznał Tomas Bobcek i musiał zejść z boiska. Piast wreszcie złapał kontrolę nad grą, co szybko dało gola kontaktowego. Rzut wolny poleciał na głowę Tomasa Huka, a ten uderzył pod słupek. Weirauch interweniował nieźle, acz pechowo. Piłka spadła mu pod tułów i przekroczyła linię bramkową. Niezły fragment Piastunek okazał się wszystkim, co goście mieli do zaoferowania. W ostatnie 10 minut Lechia weszła szybkim atakiem Chłania, który dostrzegł Menę na prawej stronie. Ten skupił na sobie defensywę, a piłkę dograł do kompletnie zapomnianego Antona Carenki przed bramką. Ukrainiec spokojnie domknął mecz.
