Pogoń Szczecin – Raków Częstochowa (1:0)
W hicie 29. kolejki PKO BP Ekstraklasy piłkarze Pogoni Szczecin pokonali u siebie Raków Częstochowa 1:0. Zdobywcą złotego gola został Linus Wahlqvist. To pierwsza wyjazdowa porażka Rakowa w bieżących rozgrywkach.
"Każda passa kiedyś się musi skończyć i ja mam nadzieję, że passa Rakowa skończy się w sobotę" – mówił na przedmeczowej konferencji trener Pogoni Robert Kolendowicz.
No i się skończyła. Ba, nie jedna. Trzy. Po pierwsze Raków przegrał pierwszy wyjazdowy pojedynek w tym sezonie (do tej pory miał 9 wygranych i 5 remisów). Przegrał po raz pierwszy od połowy lutego (7 zwycięstw i 1 remis). Poza tym Pogoń wygrała z częstochowianami po raz pierwszy od stycznia 2021, czyli po dziewięciu meczach bez zwycięstwa.
Ale meczu nie może wygrać zespół, który przez całe spotkanie nie oddał celnego strzału na brankę rywala, a tak się stało w Szczecinie. Pogoń przez większość meczu zdominowała rywala. Sama dziewięciokrotnie trafiła w światło bramki. Ewidentnie jednak najlepszym graczem w ekipie trenera Marka Papszuna okazał się bramkarz Kacper Trelowski.
Mecz był ostry od pierwszych minut. W 12. min Linus Wahlqvist w starciu z Ivim Lopezem odwinął się ręką, uderzając rywala w twarz. Damian Sylwestrzak po konsultacjach sędziami VAR nie wyciągnął jednak kartki. Czekał na to cztery minuty. Po tym, jak Erik Otieno wślizgiem, unosząc nogi, ściął Rafała Kurzawę. Sędzia z Wrocławia po krótkim obejrzeniu powtórki nie miał wątpliwości odsyłając kenijskiego pomocnika gości do szatni.
10 minut później Lopez, który nie był zainteresowany piłką, powalił Leo Borgesa, ale tym razem kartki nie było. Grająca w przewadze Pogoń przycisnęła i Trelowski miał sporo pracy. W 21. minucie głową strzelił Wahlqvist, lecz bramkarz gości przeniósł piłkę nad poprzeczką. Pięć minut później sparował do boku mocne uderzenie Leonardo Kutrisa spoza pola karnego, a w 32. nogą obronił uderzenie z bliska Efthymiosa Koulourisa.
Napór gospodarzy przyniósł sukces w 37. minucie. Po kolejnym rzucie rożnym Grosicki z Kurzawą rozegrali kombinacyjnie piłkę, ten drugi markując podanie do kapitana zgubił obrońcę i miał otwarte pole, by miękko zacentrować na przedpole bramki, a tam najczujniej zachował się Wahlqvist i strzałem głową pokonał bramkarza rywali.
Raków odważniej zaatakował w samej końcówce pierwszej części, ale mimo kilku prób nie zdołał oddać ani jednego celnego strzału na bramkę Valentina Cojocaru.
Tuż po przerwie Trelowski ponownie uratował Raków przed stratą bramki. Po kombinacyjnie rozegranym rzucie wolnym najpierw obronił strzał Borgesa, a moment później dobitkę Joao Gamboi. Pięć minut później bramkarza gości przetestował Grosicki. Strzelił z dystansu, ale golkiper częstochowian sparował piłkę na słupek. Później znowu nie dał się pokonać strzelającemu z 16 metrów Kutrisowi.
Trener Papszun dokonał kompletu zmian, a zawodnicy ze świeżymi siłami w końcówce natarli, chcąc wywieźć przynajmniej punkt ze stolicy Pomorza Zachodniego. Najkorzystniejszą okazję ku temu miał Kolumbijczyk Jesus Diaz w drugiej minucie doliczonego czasu gry. Jego strzał spoza pola karnego minimalne jednak minął lewy słupek bramki Cojocaru. Kilkanaście centymetrów w prawo i rumuński bramkarz nie miałby szans na obronę.
Widzew Łódź – Motor Lublin (1:2)
W Łodzi zmierzyły się drużyny ze środkowej części tabeli, które nie muszą martwić się o pozostanie w ekstraklasie na kolejny sezon, ale nie mają też już większych szans na dogonienie ścisłej czołówki. Oba zespoły nie miały więc nic do stracenia, a do sobotniego spotkania - rozgrywanego przy komplecie publiczności - przystępowały podrażnione porażkami poniesionymi w poprzedniej kolejce.
Przez większą część pierwszej połowy bliżej zdobycia gola był Widzew. Najgroźniej pod bramką lublinian robiło się po kontratakach gospodarzy po szybkim wznowieniu gry przez Rafała Gikiewicza. W pierwszej z nich Kamil Cybulski w 22. minucie trafił w słupek, a drugą szansę młodzieżowiec drużyny z Łodzi zmarnował niecelnym podaniem. Wcześniej szansę na objęcie prowadzenia miał też Lubomir Tupta, ale przy strzale Słowaka Motor przed stratą gola uratował Filip Luberecki.
Mimo optycznej przewagi zespół trenera Zeljko Sopica w pierwszych 45 minutach nie oddał celnego strzału, a do tego do szatni schodził... przegrywając. Motor objął prowadzenie tuż przed przerwą po trafieniu z rzutu karnego Bartosza Wolskiego. Sprokurował go Słowak Samuel Kozlovsky, który sfaulował Senegalczyka Mbaye Ndiaye.
Piłkarze Widzewa do odrabiania strat rzucili się od początku drugiej połowy i z każdą minutą ich przewaga rosła. Szansę na doprowadzenie do wyrównania po zaskakującym dla gości rozegraniu rzutu wolnego miał Kozlovsky, ale z 16 metrów uderzył nad bramką. W 54. minucie piłkę w bramce Motoru umieścił Cybulski, lecz – jak się okazało – wcześniej był na pozycji spalonej.
Łodzianie dopięli swego w 70. minucie, kiedy piłkę do własnej bramki skierował Arkadiusz Najemski. Największy udział przy golu miał jednak wykonujący rzut wolny z okolic pola karnego Niemiec Sebastian Kerk, który wszedł na boisko w drugiej połowie.
Gospodarze z wyrównania wyniku cieszyli się jednak bardzo krótko. Motor błyskawicznie odpowiedział bowiem bramką Piotra Ceglarza, który w polu karnym ograł Duńczyka Petera Therkildsena i płaskim strzałem pokonał Gikiewicza.
Po ponownym objęciu prowadzenia drużyna trenera Mateusza Stolarskiego znów oddała inicjatywę łodzianom, ale gospodarze nie stworzyli już bramkowej sytuacji.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice (0:2)
Pierwszy kwadrans starcia pomiędzy Śląskiem a GKS-em toczył się w spokojnym tempie i nie obserwowaliśmy wielu sytuacji podbramkowych. Było za to sporo walki w środkowych rejonach boiska. W 19. minucie jedna z pierwszych groźnych okazji w tym spotkaniu zakończyła się bramką na 1:0 dla GKS-u Katowice. Świetnie na skrzydle pokazał się Mateusz Kowalczyk, który dośrodkowywał piłkę do Lukasa Klemenza. W tej sytuacji niefortunnie interweniował Aleks Petkow, który w drugim meczu z rzędu skierował piłkę do własnej siatki, wyprowadzając rywali na prowadzenie.
W 33. minucie Śląsk był blisko wyrównania. Ortiz dośrodkowywał do Al-Hamlawiego, który w nietypowy sposób, stojąc tyłem do bramki, próbował zaskoczyć bramkarza. W 43. minucie GKS prowadził już jednak dwoma golami. Leszczyński wypuścił piłkę z rąk po uderzeniu Błąda. Do futbolówki najszybciej dopadł Sebastian Bergier, jednak bramkarz Śląska poradził sobie z jego strzałem i sędzia wskazał na rzut rożny. Po dośrodkowaniu piłkę do siatki skierował totalnie niepilnowy Oskar Repka, wyprowadzając swoją ekipę na dwubramkowe prowadzenie.
W ostatniej akcji pierwszej połowy Śląsk miał szansę na wyrównanie, ale Ortiz w prostej sytuacji się pomylił. Ostatecznie obie ekipy zeszły więc do szatni z wynikiem 2:0 dla GKS-u Katowice.
Druga odsłona rozpoczęła się od ataków Śląska. GKS Katowice cofnął się do obrony i czekał na kontrataki. Najbliżej gola zawodnicy z Wrocławia byli w 54. minucie, kiedy to Serafin Szota uderzał piłkę głową po centrze z rzutu rożnego, jednak minimalnie chybił. W 72. minucie mogło być już 3:0 dla GKS-u Katowice. Nowak prostopadłym zagraniem dostrzegł Dawida Drachala, lecz Leszczyński był na posterunku. Dwie minuty później natomiast kolejną okazję mial Ortiz, jednak po raz kolejny zawodnik z Wrocławia nie wykorzystał stuprocentowej szansy na zmianę wyniku.
Śląsk do końca walczył o bramkę kontaktową i o zagwarantowanie emocji w końcówce, jednak ostatecznie graczom z Wrocławia w decydujących sytuacjach brakowało zimnej krwi i to GKS mógł cieszyć się z wygranej 2:0. Porażka Śląska sprawia, że wrocławianie nadal pozostają w strefie spadkowej, a GKS awansował chwilowo na siódme miejsce w tabeli i gracze tej drużyny będą czekać, jaka będzie odpowiedź ich sąsiadów w ligowej stawce.
Piast Gliwice – Korona Kielce (1:1)
Wielką Sobotę z Ekstraklasą rozpoczęliśmy w Gliwicach od starcia sąsiadów w tabeli. Dziesiąty Piast podejmował jedenastą Koronę. W tabeli oba zespoły dzielił tylko punkt, a jesienią w Kielcach lepsi 2:0 byli podopieczni Aleksandara Vukovicia.
Korona Kielce odważnie weszła w mecz z Piastem Gliwice i szukała swoich szans na strzelenie gola. Szczególnie aktywny był Mateusz Fornalczyk, ale brakowało mu skuteczności. W pierwszych 20. minutach nikt nie znalazł drogi do siatki, jednak Daniel Stefański miał sporo pracy, bo już do tego momentu pokazał trzy żółte kartki. Goście byli blisko objęcia prowadzenia w 24. minucie, ale strzał Dawida Błanika z rzutu wolnego obronił Frantisek Plach.
W 36. minucie Korona powinna prowadzić, bo fatalny błąd popełnił Miguel Munoz, któremu w polu karnym piłkę zabrał Yevgeniy Shikavka, ale Białorusin nie podał w tempo do swojego kolegi z drużyny i znakomita okazja została zaprzepaszczona. Piast najlepszą okazję miał w 43. minucie, kiedy Patryk Dziczek dobrze podał do Michała Chrapka, ale jego uderzenie poszybowało nad bramką. Goście dopięli swego w doliczonym czasie pierwszej połowy, kiedy z rzutu rożnego dośrodkował Dawid Błanik, złe wyjście z bramki zaliczył Plach, a głową do siatki trafił Pau Resta. Korona zasłużenie prowadziła do przerwy.
Pierwszy kwadrans drugiej połowy nie przyniósł zmiany rezultatu, ale obraz gry był zupełnie inny, bo Korona oddała posiadanie piłki Piastowi i bardziej skupiała się na obronie. Piast próbował, ale robił to bardzo niedokładnie i nie potrafił skutecznie zagrozić bramce gości. Obaj trenerzy próbowali zmienić przebieg meczu i wykorzystywali zmiany. Do 70. minuty Vuković przeprowadzić trzy roszady, a Jacek Zieliński aż cztery.
Bardzo dużo pecha w 81. minucie miał Adrian Dalmau, który niecałe dwadzieścia minut wcześniej wszedł na murawę. Hiszpan przy próbie podania piętą naciągnął mięsień i musiał opuścić murawę. Stefański do regulaminowego czasu doliczył sześć minut. Wydawało się, że nic już się w tym spotkaniu nie wydarzy, ale tym razem to Piast zadał cios w dodatkowym czasie po stałym fragmencie gry, a do siatki trafił Tomasz Mokwa, który wszedł z ławki rezerwowych. Ostatecznie w Gliwicach nastąpił podział punktów, który nie zmienił sytuacji w tabeli żadnej z drużyn. Piast zanotował jedenasty remis w sezonie. Nikt w lidze tak często nie dzieli się punktami, jak podopieczni Vukovicia.