Piast Gliwice - Legia Warszawa (0:1)
Trener gospodarzy Aleksandar Vuković chciał, żeby jego drużyna zagrała tak, jak Legii nie będzie pasowało. Plan wypalił o tyle, że trzy punkty zostały w Gliwicach.
Legioniści na inaugurację ligowej wiosny zremisowali u siebie z Koroną Kielce 1:1, grając od 23. minuty w osłabieniu po czerwonej kartce Ryoya Morishity, nie wykorzystali też rzutu karego. Piast we Wrocławiu wygrał z zamykającym tabelę Śląskiem 3:1. Sierpniowe spotkanie obu ekip w stolicy gliwiczanie zakończyli zwycięstwem 2:1.
Do składu gospodarzy wrócił w sobotę, po trzech meczach zawieszenia za czerwoną kartkę, stoper i kapitan Jakub Czerwiński. Zagrał w masce chroniącej nos, złamany podczas styczniowego sparingu z... Legią na zgrupowaniu w Hiszpanii. W bramce Legii zadebiutował Vladan Kovacević, wypożyczony do końca sezonu z portugalskiego Sportingu Lizbona. Bośniak w przeszłości grał w Rakowie Częstochowa.
Początek spotkania należał zdecydowanie do nacierających gości. Tyle, że drużyna trenera Goncalo Feio nie potrafiła postawić kropki nad i w polu karnym. Piast grał mocno cofnięty do 28. minuty, kiedy sędzia Szymon Marciniak na krótko przerwał spotkanie z powodu zadymienia po tym, jak sympatycy gliwiczan użyli środków pirotechnicznych.
Od tego momentu gospodarze zagrali odważniej. W 33. minucie Erik Jirka uderzył zbyt lekko, by zaskoczyć golkipera Legii, ale krótko potem było 1:0. Po dośrodkowania Michała Chrapka z rzutu wolnego i zgraniu głową Tomasa Huka, Kovacevic odbił piłkę pod nogi Jorge Felixa, a Hiszpan nie miał problemu, by wpakować ją do siatki.
Po przerwie znów zaatakowali legioniści, ale pierwszą groźną sytuację stworzyli miejscowi. Po centrze Chrapka z rzutu wolnego główkował Miguel Munoz, a Kovacevic bronił "na raty".
Potem gliwiczanie zostali zamknięci przed swoją bramką. Dwa razy strzały głową Steve'a Kapuadiego z kilku metrów zatrzymał efektownie Frantisek Plach.

Gospodarze przetrwali trudne minuty, a potem starali się trzymać piłkę daleko od własnego pola karnego. Robili to na tyle skutecznie, że słowacki bramkarz nie miał już więcej okazji do wykazania się.
"Piast ma w tym sezonie patent na Legię" – ogłosił stadionowy spiker po końcowym gwizdku sędziego.
Po meczu powiedzieli:
Goncalo Feio (trener Legii): "Dziękuję kibicom nie tylko za wsparcie podczas meczu, ale też zachowanie wobec drużyny po zakończeniu przegranego spotkania. To było bardzo ważne, nawet pod kątem rozmowy, jaką odbyliśmy w szatni. Jesteśmy za to wdzięczni. Nie ma co ukrywać, bo jesteśmy w trudnym momencie. Gratuluję Piastowi, który po przerwie zimowej wygrał dwa razy. Mieliśmy kontrolę nad grą, stworzyliśmy sytuacje, by otworzyć wynik, co jest bardzo ważne, szczególnie na wyjeździe. Wiedzieliśmy, że zagramy z drużyną poukładaną, zaangażowaną. Pozwoliliśmy rywalom na jedną sytuację i straciliśmy bramkę. Piast nie miał nic więcej. Zareagowaliśmy, po przerwie doprowadziliśmy do seryjnych okazji, przynajmniej trzy były bardzo dobre. Stworzyliśmy więcej sytuacji, by wygrać, ale przegraliśmy. Zabrakło nam błysku, zrobienia różnicy w pojedynkach. Mogliśmy wyrównać i potem iść po zwycięstwo, nie zrobiliśmy tego. Im bliżej było końca, tym mniej zagrożenia stwarzaliśmy".
Aleksandar Vuković (trener Piasta): "Na pewno wywalczyliśmy bardzo ważne trzy punkty. Wiadomo, jak ich potrzebujemy, aby zrobić ten sezon lepszym, niż jest do tej pory. Wygraliśmy z drużyną, która jest w tej chwili od nas lepsza. Czuć to było na boisku, że ma przewagę, jeżeli chodzi o prowadzenie gry. Na początku nie zagraliśmy tak, jak chcieliśmy. Nie byliśmy tak aktywni, jak powinniśmy. Za dużo było respektu. Potem skorygowaliśmy to, obieraliśmy piłkę wyżej, doprowadziliśmy do zdobycia gola. Po stałym fragmencie Jorge Felix znalazł się tam, gdzie powinien, piłka go znalazła i potrafił to wykorzystać. Przed przerwą dobrze się broniliśmy, nie pozwoliliśmy rywalom na zbyt wiele pod bramką.
- W drugą połowę weszliśmy dobrze, ale potem było widać, że Legia za wszelką cenę chce odwrócić wynik. Był bardzo duży nacisk, kotłowało się w naszym polu karnym, trudny do zatrzymania był Steve Kapuadi. Mamy najlepszego bramkarza w lidze. Frantisek Plach w dwóch sytuacjach nam pomógł, to zdecydowało, że wygraliśmy. Bo było blisko straty gola i nie wiadomo, jak by się potem potoczyło. Później udało się odepchnąć Legię od naszej bramki i doprowadzić mecz do końca. Wygraliśmy ważne spotkanie, ale to dopiero początek rundy".
Raków Częstochowa - GKS Katowice (1:2)
Raków jest w tym sezonie niepokonany na wyjazdach, ale u siebie przegrał już po raz trzeci - tym razem z beniaminkiem z Katowic. Tym samym goście nie tylko zrewanżowali się częstochowianom za przegraną 0:1 z początku sezonu, ale też przerwali serię Rakowa, który nie przegrał 12 spotkań ekstraklasy z rzędu, od 30 sierpnia.
Początek meczu nie zapowiadał niespodzianki. Stroną atakującą był Raków i już w szóstej minucie powinien objąć prowadzenie, gdy z lewej strony piłkę wzdłuż bramki katowiczan posłał Ivi Lopez, lecz Adriano Amorim nie zdołał wykończyć tej akcji. Kolejną okazję gospodarze mieli w 10. minucie, ale skończyło się tylko na dużym zamieszaniu na polu karnym gości.
Potem gra się wyrównała, a GKS poczynał sobie coraz odważniej, m.in. w 14. minucie wywalczył rzut rożny, a w 17. strzał Oskara Repki zablokował Amorim.
Chwilę później kontratak gości prawym skrzydłem niespodziewanie dał im prowadzenie - Sebastian Bergier uciekł częstochowskim obrońcom, ale wyjście Kacpra Trelowskiego sprawiło, że znalazł się z piłką na linii końcowej, a potem wycofał się o kilka metrów i strzelił w krótki róg bramki, tuż przy słupku. Wydawało się, że bramkarz miejscowych bez problemów wyjdzie z opresji, ale piłka wylądowała w siatce.
Gospodarze sprawiali wrażenie nieco zdeprymowanych utratą gola, a na dodatek grali bardzo nerwowo i przydarzały się im kolejne błędy, zarówno w obronie, jak też w ofensywie. Pierwszy celny strzał oddali dopiero w 44. minucie za sprawą Amorima, ale uderzenie było zbyt słabe, by zaskoczyć Dawida Kudłę.
Za to po przerwie Raków od razu przeszedł do ataku. W 50. minucie dogodnej sytuacji, po akcji rozgrywającego 200. mecz w barwach czerwono-niebieskich Frana Tudora i dośrodkowaniu rezerwowego Srdjana Plavsicia, nie wykorzystał Jonatan Brunes.
W 51. minucie Kudła w dobrym stylu obronił uderzenie z dystansu Szweda Gustava Berggrena, ale w 54. katowicki bramkarz zbyt nonszalancko wyprowadzał piłkę z własnego pola karnego i przeszkodził mu w tym Brunes, a piłkę przejął Władysław Koczerhin, od którego otrzymał ją Ivi Lopez i strzałem z lewej strony doprowadził do remisu.
Można się było spodziewać, że Raków spróbuję "pójść za ciosem", ale GKS starał się przenieść grę na połowę rywali. I w 58. min, w pozornie niegroźnej sytuacji przy linii końcowej, doszło do starcia Plavsica z Borją Galanem, po którym ten drugi padł na murawę.
Sędzia Wojciech Myć nie zareagował na tę sytuację, ale interweniował VAR i arbiter podbiegł do monitora, a potem odgwizdał rzut karny.
Okazało się bowiem, że filigranowy Serb zahaczył ręką o twarz Hiszpana. "Jedenastkę" na bramkę miał zamienić Arkadiusz Jędrych, ale jego intencje wyczuł Trelowski - rzucił się w lewo i odbił piłkę na róg.
Trzy minuty później padł jednak drugi gol dla katowiczan, gdy efektownym rajdem, którego nie potrafili przerwać częstochowscy obrońcy, i celnym strzałem popisał się Mateusz Kowalczyk.
Raków do końca walczył o remis, ale bezskutecznie. Najbliżej szczęścia był w 83. min Berggren, ale Kudła zdołał przerzucić piłkę ponad bramką. Poza tym jeszcze wielokrotnie dochodziło do dużego zamieszania w polu karnym gości, lecz nikt nie potrafił skierować piłki do siatki.

Za to GKS mógł, a nawet powinien przypieczętować zwycięstwo trzecim trafieniem. W 85. min Filip Szymczak strzelił jednak niecelnie, zaś w czasie doliczonym przez arbitra Sebastian Milewski przegrał pojedynek sam na sam z Trelowskim.
Po meczu powiedzieli:
Marek Papszun (trener Rakowa): "Za mało zrobiliśmy w pierwszej połowie. Pierwsza połowa do zapomnienia. Jeśli chcemy wygrywać, to musimy dawać z siebie więcej. Stracony gol, który trochę ustawił mecz, wręcz kuriozalny. W drugiej połowie zagraliśmy z większą pasją, coś się zaczęło dziać. Ale tracimy drugą bramkę w sposób niezrozumiały. Potem już trudno było myśleć o zwycięstwie. Ta porażka to dla nas duże rozczarowanie. Mamy problemy kadrowe w linii obrony i przed meczem z Lechem musimy zbudować ją na nowo. W tak prosty sposób tracić bramki po prostu nie przystoi".
Rafał Górak (trener GKS): "Był to bardzo dobry mecz GKS. Zwłaszcza w defensywie. Drużyna świetnie broniła i za to duży plus. W kwestii ofensywy, to mogliśmy osiągnąć więcej, bo nie wykorzystaliśmy kilku idealnych okazji. Niemniej, jesteśmy niezmiernie szczęśliwi. W trudnych momentach, których się nie ustrzegliśmy, drużyna nie załamywała rąk i to też dobrze o niej świadczy. Widać postępy w naszej grze, drużyna stale się rozwija i z tego też się cieszymy".
Radomiak Radom - Śląsk Wrocław (1:1)
Obydwa zespoły w fatalnym stylu rozpoczęły drugą rundę ekstraklasy - Śląsk przed tygodniem przegrał u siebie z Piastem Gliwice 1:3, a Radomiak uległ w Białymstoku Jagiellonii 0:5, tracąc wszystkie bramki już w pierwszej połowie.
Goście, którzy przyjechali do Radomia specjalnie w tym celu wynajętym pociągiem, nie mogli skorzystać z Jakuba Świerczoka. 32-letni napastnik podczas czwartkowego treningu doznał zerwania więzadła w kolanie i czeka go kilkumiesięczna rehabilitacja. Trener Ante Simundza dokonał jeszcze dwóch zmian w składzie, dając m.in. szansę debiutu pozyskanemu niedawno hiszpańskiemu pomocnikowi Jose Pozo.
Trzech korekt w wyjściowym ustawianiu dokonał także szkoleniowiec gospodarzy Joao Henriques, który po raz pierwszy prowadził zespół w Radomiu.
Obydwa zespoły niedawno, bo 14 grudnia ubiegłego, zmierzyły się ze sobą w zaległym meczu 3. kolejki. Lepsi wówczas byli radomianie, wygrywając 2:1.
Pierwszą groźną akcję w sobotę przeprowadził Śląsk. W czwartej minucie Pozo wyłożył piłkę w polu karnym Piotrowi Samcowi-Talarowi, lecz ten fatalnie spudłował. Chwilę później było już 1:0 dla Śląska. Paulo Henrique w walce o górną piłkę uderzył łokciem w głowę Samca-Talara i arbiter podyktował rzut karny, który pewnym strzałem wykorzystał Petr Schwarz.
Gospodarze dopiero w 15. minucie przeprowadzili składny atak. Bruno Jordao przerzucił piłkę do Rafaela Barbosy, ten oddał strzał z woleja, lecz dobrze ustawiony Rafał Leszczyński nie dał się zaskoczyć. Jeszcze lepszej okazji Bruno Jordao nie wykorzystał w 40. minucie, gdy – po samotnym wypracowaniu sobie sytuacji strzeleckiej – kopnął piłkę wysoko nad poprzeczką. Za moment, po podaniu Rafała Wolskiego, spudłował Abdoul Tapsoba.
W drugiej połowie mecz miał mało interesujący przebieg. Śląsk raczej skupił się na bronieniu przewagi, a Radomiak nie był w stanie przeprowadzić groźnej akcji. Lepsze okazje bramkowe mieli goście, ale nie wykorzystali ich Samiec-Talar i Sylvester Jasper i - zgodnie z piłkarskim porzekadłem - to się zemściło.

W ostatniej akcji meczu Jan Grzesik wrzucił piłkę z autu w pole karne, a Michał Kaput mocnym strzałem doprowadził do remisu i pozbawił Śląsk szansy na drugie zwycięstwo w sezonie.
Sytuacja wrocławian, którzy z dorobkiem 11 punktów zajmują ostatnie miejsce w tabeli, jest ekstremalnie trudna. Radomiak ma 10 punktów więcej, ale wciąż jest w gronie zespołów zagrożonych spadkiem.
Po meczu powiedzieli:
Ante Simundza (trener Śląska): "Trudno w tym momencie powiedzieć coś mądrego. Każdy może mieć swoje opinie, ale uważam, że zasłużyliśmy na więcej. Dobrze, że pokazaliśmy charakter i inną twarz niż w meczu z Piastem Gliwice. Dzięki temu widzę światełko w tunelu. Jeżeli nie podejdziemy do kolejnych treningów i meczów z wielką ambicją, to nie będzie dobrze, ale dzisiaj jestem zadowolony z tego, jak wyglądaliśmy na boisku. To był poziom, na którym chcieliśmy być. Zabrakło zdobycia kolejnej bramki. Mieliśmy kilka okazji, ale mam nadzieję, że w kolejnych meczach już je wykorzystamy i odniesiemy zwycięstwo".
Joao Henriques (trener Radomiaka): "To był mecz, w którym zasłużyliśmy na więcej niż remis. Piłka nożna pisze jednak takie scenariusze. Chcieliśmy dobrze wejść w to spotkanie, ale rzut karny i stracony gol sprawił, że musieliśmy gonić wynik. Ważne, że zespół wierzył do końca, że się nie poddał i udało się zdobyć bardzo ważny punkt.
- Murawa, na której dzisiaj graliśmy, nie pozwalała nam wykorzystać swoich atutów, a mamy technicznych piłkarzy. Po tym, jak przegraliśmy w poprzedniej kolejce (0:5 z Jagiellonią – przyp. PAP) i jak dostaliśmy na początku rzut karny, zespół znalazł się w trudnej sytuacji mentalnej. Potrafił się jednak podnieść i za to należą mu się gratulacje"