Śląsk Wrocław - Lech Poznań (3:1)
Po porażce Jagiellonii w Gdańsku Śląsk mógł dodatkowo uwierzyć w zatrzymanie Lecha, zwłaszcza ze wsparciem ponad 30 tysięcy fanów. Wojskowi rozpoczęli ostatni mecz soboty od zatrzymywania lechitów, by po pierwszych kilku minutach pokazać pazury. Gdy Walemark po 9 minutach stracił piłkę przed bramką, Piotr Samiec-Talar ruszył z nią w poszukiwaniu miejsca. Choć nieporadnie, oddał Al Hamlawiemu, a ten strzałem władował futbolówkę przy dalszym słupku zza obrońców.
Kolejna niespodzianka? Starali się zapobiec jej Gholizadeh i Afonso Sousa, którzy niemal natychmiast strzelali w rewanżu. Pierwszego zatrzymał Leszczyński, drugiego zablokował obrońca. Najbliżej gola Kolejorz wydawał się podczas analizy VAR po kwadransie, jednak zwarcia między Al Hamlawim a Salamonem nie uznano za faul. Za to w 19. minucie Rafał Leszczyński i poprzeczka wspólnie bronili uderzenia Ishaka głową. WKS się wyswobodził i u progu 30. minuty Arnau Ortiz był bliski szczęścia, rykoszet od obrońcy ratował Lecha. Jeszcze Pozo uderzał niecelnie zanim Lech doczekał się karnego w 39. minucie, po dyskusyjnym faulu Schwarza na Walemarku. Ishak potężnym strzałem przy słupku zrobił swoje i dał równowagę do przerwy.
Pop powrocie do gry Kolejorz niezmiennie nie wyglądał na lidera tabeli czy choćby zespół z podium, zwłaszcza przy wysokiej determinacji i odwadze Śląska. Wojskowi uradowali swoich kibiców ponownie w 64. minucie: z prawie 20 metrów w słupek huknął Arnau Ortiz, a do dobitki szczęśliwie doszedł Al Hamlawi i ponownie pokonał Mrozka.
Zamiast myśleć o odrabianiu, poznaniacy musieli znów ratować się przed stratą gola, gdy w 74. minucie sam na sam wyszedł Henrik Udahl, wypuszczony przez Pozo. Mrozek najpierw zatrzymał jego, a następnie potężną dobitkę Jezierskiego, która szła pod poprzeczkę. Dopiero na 10 minut przed końcem spotkania Lech miał świetną akcję, ale za koncepcją Sousy nie poszło wykończenie Kornela Lismana na lewym skrzydle. Bardzo niewiele miał Lech z gry po przerwie, a mógł dostać kolejnego gola w 88. minucie, kiedy Schwarz dograł doskonale na głowę Żukowskiego, a ten przed otwartą bramką uderzył poza boisko. Nic to, jeszcze w doliczonym czasie Kozubal faulował Jaspera, a Schwarz strzałem w środek podniósł prowadzenie w doliczonym czasie! WKS pozostaje po tym zwycięstwie ostatni w tabeli, ale jest już tylko o 3-5 pkt od ucieczki z czerwonej strefy.

Lechia Gdańsk - Jagiellonia Białystok (1:0)
Choć outsider podejmował w Trójmieście mistrza Polski, to o przepaści jakościowej nie można było mówić. Nawet więcej, otwierający kwadrans należał zdecydowanie bardziej do Lechii, która szukała ataków i tylko rozbijała się o solidną defensywę Jagi. Przez dłuższy czas żadna z drużyn nie miała klarownych okazji, dlatego z pomocą mistrzom Polski przyszedł kiks Bohdana Sarnawskiego. Przy próbie piąstkowania posłał piłkę przed bramkę, a próbujący wybijać Miłosz Kałahur zdążył jeszcze obić poprzeczkę, zanim oddalił zagrożenie.
Mistrzowie Polski kończyli połowę bez żadnego celnego uderzenia, tymczasem Lechia miała się czym pochwalić. W 34. minucie Tomasz Neugebauer oddał bardzo kąśliwy strzał z dystansu, przy którym Abramowicz musiał popisać się refleksem. Minutę później lechista szukał poprawki z wolnego, tym razem nad poprzeczką. Dopiero w 42. minucie Darko Czurlinow po rzucie rożnym powinien był wpakować piłkę głową przy bliższym słupku, tyle że posłał ją poza boisko. Po zmianie stron proporcje w ofensywie drgnęły na korzyść Dumy Podlasia, tyle że kompletnie bez przełożenia na wynik. Po godzinie trener Siemieniec wprowadził więc trzy zmiany, a w odpowiedzi Lechia... zmieniła wynik. Po rzucie rożnym wrzutkę przedłużył głową Bujar Pllana, zaś na dalszym słupku do bramki skierował ją Bohdan Wjunnyk, którego forma ostatnio może się podobać.
Gdańszczanie nie raz już tracili przewagę, ale tym razem prezentowali się zaskakująco stabilnie po objęciu prowadzenia. Nie tylko Jagiellonia miała problem ze zbudowaniem odpowiedzi na straconą bramkę, ale Camilo Mena powinien był podwyższyć na kwadrans przed końcem. Zatrzymał go świetnie Abramowicz. Na 10 minut przed końcem rozegrany rzut wolny skończył się strzałem Skrzypczaka, lecz jego jakość była sporym rozczarowaniem. W ogromnych emocjach Jaga walczyła do końca o wyrównanie do końca doliczonych pięciu minut, ale nic z tego – wygrywa Lechia i ucieka ze strefy spadkowej.

Cracovia - Puszcza Niepołomice (3:1)
Małopolskie derby miały być szansą na przełamanie Cracovii, która wiosną jest jednym z najgorszych klubów Ekstraklasy. Sęk w tym, że Pasy zaczęły mecz zupełnie bez wyrazu i po kwadransie przyszła cena za takie podejście. Po wrzutce Dawida Abramowicza spod linii końcowej Michail Kosidis uderzył główką z kozłem i pokonał Sebastiana Madejskiego, zdobywając pierwszego tej wiosny gola Puszczy z gry. Dopiero to pobudziło Cracovię do ataków, które długo nabierały odpowiedniego kształtu. Jako pierwszy powinien był wyrównać Olafsson, ale przed otwartą bramką źle uderzył w piłkę. Dopiero ostatnie minuty pierwszej połowy były obrazem dominacji gospodarzy nad sąsiadami z Niepołomic. W 40. minucie Craciun musiał ratować Komara wybiciem, później jeszcze niecelny strzał i w 44. minucie wreszcie wpadło! Otar Kakabadze skorzystał z dogrania Jugasa z prawej i zdobył drugą bramkę w sezonie. Puszcza nie zdążyła zejść na przerwę, a już przegrywała, ponieważ rzut rożny z 48. minuty skończył się świetną główką Benjamina Kallmana.
Przerwa upłynęła kibicom Pasów w poczuciu ulgi, a po powrocie na krzesełka mogli ponownie oklaskiwać swoich ulubieńców. Tuż po zmianie stron Martin Minchev zaliczył bowiem debiutanckie trafienie w dniu, kiedy po raz pierwszy pojawił się od pierwszej minuty. Po wrzutce Hasicia z rozegrania rzutu rożnego główka Bułgara dała trzeciego gola. Mało tego, Minchev powinien był zaliczyć dublet przed godziną meczu, gdy jego próba przelobowania Komara poleciała nad poprzeczką. Za to Puszcza miała kłopoty nie tylko na tablicy wyników, straciła kontuzjowanego Craciuna i długo przed godziną miała wykorzystane cztery zmiany. Mecz był już przesądzony, Żubry nie miały jak odrobić dwóch bramek i mogły się cieszyć, że strata nie wzrosła. W 78. minucie Al-Ammari szukał gola wprost z rzutu wolnego, gdy rykoszet zbił piłkę na poprzeczkę. Z kolei w 90. minucie kolejny rożny mógł dać radość Gustavowi Henrikssonowi, gdyby nieco lepiej wykończył główkę.
