Legia Warszawa - Lechia Gdańsk (2:2)
Ostatni sobotni mecz zaczął się nieśmiało, a pierwszą ulgą dla zniecierpliwionych kibiców Legii był strzał Milety Rajovicia z 21. minuty, który Szymon Weirauch wybił sporym wysiłkiem. Gospodarze byli jednak zbyt bierni i mieli problemy z zatrzymaniem szybkich ruchów Lechii, jak w 27. minucie: Wójtowicz z Kapiciem dobrze rozegrali, Bobcek jeszcze lepiej dośrodkował i tylko Tomasz Neugebauer nie miał dość zimnej krwi przed bramką.
Gdańszczanie mieli zdecydowanie więcej z gry. W ostatnich pięciu minutach przed przerwą Bobcek ostro uderzył z lewej strony, zatrzymany instynktownie przez Tobiasza. Ale dwie minuty później zagrożenia z lewej nie udało się zneutralizować. Wrzut z autu zgrał głową na 18. metr Bobcek, a Iwan Żelizko posłał odchodzący strzał do bramki Legii.
Okrzyków żegnających Wojskowych cytować nie będziemy, ale po powrocie z szatni widać było poprawę. Kompletnie odcięci od ataków goście musieli się bronić i nie dali rady, kiedy Bartosz Kapustka w 53. minucie uderzył z dystansu po cennym przejęciu piłki przez Kuna na skrzydle. Lechia dopiero po godzinie zaczęła ponownie się odgryzać. Maksym Diaczuk w 63. minucie posłał piłkę tuż nad poprzeczką po rzucie rożnym, a chwilę później Bohdan Wjunnyk trafił już w poprzeczkę.
Jeszcze Mileta Rajović nie wykorzystał sytuacyjnej piłki przed bramką rywali zanim kolejne ataki zaczęły sunąć na bramkę miejscowych. W ostatnim kwadransie Tomas Bobcek błysnął drugą asystą, tym razem odnajdując sprytnie Aleksandara Cirkovicia, który po ręce Tobiasza wpakował piłkę do siatki. Mało tego, słowacki napastnik powinien był doliczyć gola do dwóch asyst, gdyby lepiej wykorzystał dogranie na wprost bramki. I to nie był koniec problemów, bowiem Matus Vojtko huknął jeszcze z wolnego w słupek w ostatnich minutach. Dopingu już nie było, trybuny pustoszały, ale póki piłka w grze... Wojciech Urbański otrzymał szczęśliwe dogranie od Kapustki w ostatnich sekundach i huknął z obrońcą na plecach, ratując remis.

Raków Częstochowa - Piast Gliwice (1:3)
Po słabym starcie sezonu Raków chciał kontynuować serię bez porażki, choć z dokładnie takim samym zamiarem przyjechali do Częstochowy goście. Po żadnej z drużyn początkowo wielkiego apetytu widać nie było, strzał nad poprzeczką Bulata z 2. minuty był jedyną atrakcją przez 20 minut, zanim Piastunki zaczęły szukać swoich okazji. Herman Barkousky w 24. minucie uderzał pod bliższy słupek, gdzie wypiętą piersią bronił Oliwier Zych. Drugiego ostrzeżenia gliwiczanie nie wysłali: w 31. minucie Oskar Leśniak świetnie ograł Racovitana i wyprowadził kontrę, w której asystował Patrykowi Dziczkowi. Jego strzał z dystansu był efektownym otwarciem.
Dopiero po tej akcji Raków zdołał oddać celny strzał, ale Struski nie zagroził Plachowi. Co gorsza, Medaliki straciły kontuzjowanego Ameyawa i do przerwy nie zdołały zdziałać nic więcej. Powrót z szatni oznaczał więc zwiększone wysiłki w ofensywie. Gospodarze nie mieli jednak pazura potrzebnego do złamania Piasta, a kara przyszła po zaledwie 10 minutach drugiej połowy. Koszmarny błąd Zycha przy wybiciu oznaczał obicie pleców Tomasiewicza i wyłożenie piłki Barkouskiemu, który szczupakiem wbił piłkę do pustej bramki.
Wyższego biegu nie miał kto w Rakowie wrzucić, cała drużyna wydawała się zaskoczona sytuacją. A to nie był jeszcze koniec problemów. Piast po kolejnych 10 minutach wypracował akcję, po której arbiter wskazał na 11. metr – Racovitan zagrał ręką, a Patryk Dziczek dobił Raków golem z karnego w 70. minucie, co spowodowało szybkie pustoszenie trybun. Żadna ze zmian Marka Papszuna nie zmieniła losu, gospodarze okazali się bezradni, a wynik zbyt dobry dla drużyny Daniela Myśliwca. Dopiero wpadka Placha z 87. minuty oddała piłkę Brunesowi, który ratował honor Rakowa przy pustawych trybunach.

Cracovia - Motor Lublin (1:2)
Na przerwę międzynarodową piłkarze Cracovii udali się zrugani publicznie przez trenera Elsnera. A jak wrócili? Mecz z Motorem zaczął się od celnego strzału gości i choć Madejski zatrzymał go spokojnie, to kolejnych okazji nie było z żadnej strony. Obie ekipy próbowały grać szybko i to Motor wyglądał solidniej. Co prawda szybkie przejścia Pasów działały, ale próby budowania ataków rozbijały się przed polem karnym. Tuż po półgodzinie Rafał Wolski technicznie z dystansu szukał dalszego słupka, Madejski obronił.
Nie tak miała wyglądać pierwsza połowa w wykonaniu wyraźnie usztywnionych gospodarzy. A co dopiero powiedzieć o starcie drugiej: już w pierwszej akcji Ivo Rodrigues posłał uderzenie z dystansu, a obicie pleców Brahima Traore zmyliło Madejskiego, który na śliskiej trawie upadł i nie miał szans wybić piłki lecącej spokojnie do bramki. Kompletnie bezradnego Stojilkovicia zastąpił Minchev, ale zanim zdążył się pokazać, Oskar Wójcik musiał zatrzymać Michała Króla sam na sam.
Dopiero po 65 minutach Mauro Perković sprawdził Brkicia, ale ten na treningach łapie na pewno lepsze strzały. Przełamanie niemocy Cracovii przyszło jednak moment później, gdy udany odbiór pozwolił Mateuszowi Praszelikowi na oddanie cudownego strzału z 17 metrów, który musiał pokonać bramkarza Motoru. Pasy ruszyły po drugie trafienie, a Motor wydawał się osłabiony intensywnością pierwszej połowy. Praszelik mógł zaliczyć dublet w 78. minucie, gdyby piłka nie minęła minimalnie słupka. Fani oczekiwali gola, jednak ten padł pod drugą bramką: świetne dogranie posłał w pole karne Bradly van Hoeven, a Karol Czubak głową ustalił wynik meczu w 83. minucie.

