Kluczową postacią szokującej wygranej Cracovii nad Lechem był Ajdin Hasić, który wyglądał lepiej niż kiedykolwiek i rozegrał swój najlepszy dotąd mecz w Ekstraklasie. Ale nie sposób nie docenić debiutanta, Filipa Stojilkovicia.
25-letni atakujący potrzebował raptem minuty na boiskach Ekstraklasy, by zdobyć pierwszego gola. Sam zresztą na niego zapracował, pozbawiając Michała Gurgula piłki i otwierając drogę do rajdu Hasiciowi. Później z zimną krwią wykończył przy bliższym słupku, otwierając wynik spotkania.
Niewiele ponad 20 minut później (z czego 14 zajęła przerwa z powodu zadymienia) zawodnik miał na koncie także asystę, gdy świetnie odnalazł niekrytego Hasicia podaniem w polu karnym i Pasy miały już 2:0 na koncie, z czego mistrz Polski nigdy się nie podniósł.
To był piorunujący start zawodnika, któremu sama taktyka na ten mecz nie dawała wielu okazji do ataku. Cracovia była skupiona na defensywie i, rzadko mając piłkę, musiała liczyć na udane kontry. Gdyby nie skuteczność, liczby Stojilkovicia nie robiłyby wrażenia, bo i nie mogły. Raptem 9 podań, z czego tylko 5 celnych, tylko 2 wygrane pojedynki na 6 prób, pojedynczy nieudany drybling. A mimo to stworzył aż trzy okazje bramkowe, z czego jedną świetną i zwieńczoną trafieniem.
Warto obserwować Szwajcara, bo jeśli pod okiem Elsnera będzie tak grać dalej, to z obecnej wartości niespełna 900 tys. euro może szybko wrócić do szczytu sprzed dwóch lat, gdy był wyceniany na 2 mln euro.
Do pełni szczęścia brakowałoby mu tylko, żeby jego debiutancki gol w Ekstraklasie okazał się najszybszym w historii. To miano od lat jednak należy do Daniela Chmiela z Podbeskidzia (bo i po co obciążać nią Michała Miśkiewicza lata po zakończeniu kariery...), który dał wygraną nad Wisłą Kraków w 11. sekundzie.
