Patrząc na grę obu zespołów w ostatnim czasie można odnieść wrażenie, że z utęsknieniem czekają one na przerwę reprezentacyjną i delikatny reset. Arsenal od dłuższego czasu ma bowiem problem z punktowaniem w Premier League, traci mnóstwo punktów do prowadzącego Liverpoolu i skupia się raczej na Lidze Mistrzów. Chelsea z kolei wciąż walczy w Lidze Konferencji, a nie dość, że ostatnio zupełnie straciła rytm gry w ofensywie, to jeszcze dzisiaj zdolny do gry nie był Cole Palmer.
Początek spotkania zdecydowanie należał do Kanonierów, którzy raz za razem meldowali się w polu karnym gości i sprawiali problemy bardzo niepewnemu dziś w bramce Robertowi Sanchezowi. Pierwsze zamieszanie w jego polu bramkowym nie przyniosło celnego strzału, bo Declan Rice się pomylił, ale w 20. minucie Arsenal otworzył wynik meczu za sprawą starego dobrego stałego fragmentu gry.
Martin Odegaard dośrodkował na krótki słupek, a tam w ekwilibrystyczny sposób strzał głową oddał Mikel Merino. Z konieczności wystawiany od jakiegoś czasu na pozycji napastnika Hiszpan wycelował po dalszym słupku i swego rodzaju lobem nie dał szans Sanchezowi.
Im bliżej było jednak przerwy, tym bardziej niespodziewanie kontrolę nad piłką przejmowali zawodnicy Chelsea. Wyglądali oni jednak jak zlepek indywidualności, a nie zgrana drużyna. Podopieczni Enzo Mareski nie byli w stanie poważnie zagrozić bramce Davida Rayi, a najlepszą okazję do tego miał Marc Cucurella. Przy jego strzale pomógł nieco jednak hiszpański bramkarz, bo źle interweniował i o mało nie wpuścił piłki do siatki w dość prostej sytuacji.
Po przerwie nieco zreflektował się Sanchez, który na linii bramkowej interweniował po strzale Merino, który poprzez mocne uderzenie z woleja z bliskiej odległości był blisko kolejnego w tym sezonie dubletu. Ostatecznie jednak bramek po przerwie zabrakło, a oba zespoły mogą nieco odetchnąć, ponieważ kolejne mecze zagrają dopiero za dwa tygodnie i chyba przyda im się trochę odpoczynku.
