Manchester City podchodził do tego spotkania po serii dwunastu meczów, w których Obywatele odnieśli tylko jedno zwycięstwo. Domowe spotkanie z Evertonem wydawało się więc idealne, aby przełamać kryzys, a podopieczni Pepa Guardioli ruszyli do ataków od samego początku, ponieważ już w 3. minucie Josko Gvardiol po stałym fragmencie gry trafił piłką w słupek.
Wtedy co prawda na tablicy wyników pozostał bezbramkowy remis, ale już po 14 minutach Bernardo Silva wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Portugalczyka w pole karne wypuścił Jeremy Doku, a ten oddał strzał walcząc o piłkę z Jarradem Branthwatiem. Ostatecznie futbolówka po otarciu się o Anglika wpadła do siatki bramki Jordana Pickforda.
Po dwóch kwadransach powinno już być 2:0, bo Silva został idealnie wyprowadzony na wolne pole podanie od Phila Fodena. Tym razem jednak strzelec pierwszej bramki zdecydowanie się pospieszył, zamiast przyjąć sobie spokojnie piłkę, to oddawał od razu trudny strzał zewnętrzną częścią stopy i nie wycelował w bramkę.
Kilka minut później swoje potwierdzenie znalazł stary jak świat piłkarski frazes, że niewykorzystane okazje lubią się mścić. Everton wyszedł z jedną z nielicznych akcji do przodu, na prawej stronie przytomnie zachował się Seamus Coleman, który podał do Abdoulaye'a Docoure, a ten dośrodkował do Ilimana Ndiaye, który pięknie trafił w okienko uderzając prostym podbiciem z kilku metrów od bramki. Na przerwę oba zespoły schodziły więc z nieoczekiwanym bramkowym remisem.

Druga część gry zaczęła się od niemałego trzęsienia ziemi. Savinho został bowiem sfaulowany we własnym polu karnym przez Witalija Mykołenko, a sędzia wskazał na jedenasty metr od bramki. Do rzutu karnego podszedł chcący się przełamać Erling Haaland, ale nie opanował nerwów i strzelił bardzo słabo, po ziemi, idealnie dla interweniującego Pickforda, który wybronił jego uderzenie. Norweg miał jeszcze szansę na dobitkę po podaniu od Gvardiola, ale był na ewidentnym spalonym, więc wynik nie uległ zmianie.
Na zegarze zostało więc pół godziny do końca spotkania. Manchester City chciał zrobić wszystko, by w końcu pokwitować trzy zdobyte punkty i upragnione od dłuższego czasu zwycięstwo, a Everton miał swój wynik, czyli remis na stadionie mistrza Anglii.
Można więc wyobrazić sobie scenariusz ostatnich kwadransów. Obywatele bili głową w mur, a że w ostatnim czasie mają ogromne problemy ze skutecznością, to nie byli w stanie przejść przez głębokie zasieki skupionych na defenswie The Toffees. Goście z kolei nie byli zainteresowani atakami na bramkę Stefana Ortegi, więc robili to tylko wtedy, gdy sam Manchester City ich do tego zachęcał i zostawiał duże przestrzenie na kontratak.
Remis oznacza, że drużyna Guardioli wygrała tylko jeden z 13 ostatnich meczów we wszystkich rozgrywkach i zostaje na szóstym miejscu w ligowej tabeli. W dodatku może spaść kolejne lokaty po kolejnych spotkaniach 18. kolejki.