W pierwszej połowie spotkania oba zespoły miały swoje okazje, ale trzeba jasno stwierdzić, że więcej zagrożenia oglądaliśmy ze strony Wolves pod bramką gości z Manchesteru. Najpierw prawą stroną akcję przeprowadził Goncalo Guedes, ale nieudanie dograł wzdłuż bramki, potem Jorgen Strand Larsen oddawał groźny strzał głową, po którym świetnie interweniował Andre Onana, a do tego strzał z dystansu, który minimalnie minął słupek bramki Kameruńczyka, oddawał Nelson Semedo.
Czerwone Diałby do przerwy nie były tak aktywne i mimo że regularnie bywały z piłką w okolicy pola karnego gospodarzy, to najlepszą ich okazją była próba z dystansu Diogo Dalota, którą nie bez problemów, ale jednak w dość kontrolowany sposób obronił Jose Sa.
Co warto odnotować? Że kartkę za faul jakich wiele na piłkarskich boiskach zobaczył w pierwszej części gry Bruno Fernandes.
Jest to tak ważne dlatego, że już w 47. minucie gry Portugalczyk ostro wszedł korkami w Semedo i nie pozostawił sędziemu wyboru przed ukaraniem go kolejną żółtą kartką, co oczywiście skutkowało pokazaniem czerwonego kartonika. Tym samym Manchester United musiał radzić sobie do końca meczu bez jednego zawodnika, w dodatku lidera swojej ofensywy.
Po chwili od całej sytuacji do bramki Onany trafił głową Strand Larsen, ale euforia na Molienaux Stadium szybko została zastopowana, ponieważ Norweg w momencie strzału był na spalonym.
W 58. minucie nic nie stało już jednak na przeszkodzie, by sędzia wskazał na środek boiska, sygnalizując bramkę dla gospodarzy. A padła ona w wyjątkowych okolicznościach, ponieważ Matheus Cunha cudownym strzałem posłał piłkę do siatki bezpośrednio z rzutu rożnego. Oczywiście w takich okolicznościach bramka musi pójść na konto bramkarza, ale warto docenić idealne zagranie Brazylijczyka.
Wówczas Amorim zdecydował się na kilka zmian, wymienił cały swój środek pola, wpuścił na plac gry Antony'ego czy Alejandro Garnacho, licząc na ich fantazję, ale Czerwone Diabły nic dzisiaj nie wskórały.
Mało tego, w swoim szturmie na bramkę Wolves w ostatnich minutach gracze z Manchesteru zupełnie zapomnieli o defensywie i w ostatniej minucie doliczonego czasu gry Cunha i Hee-Chan Hwang parli na bramkę Onany praktycznie sami od połowy boiska. Brazylijczyk podał do Koreańczyka, a ten przesądził o wyniku meczu i zabrał nadzieje gości na choćby punkt.
Porażka może na Old Trafford boleć tym bardziej, że zespół Portugalczyka przegrał aż cztery z ostatnich pięciu spotkań w Premier League i w ligowej tabeli znajduje się na 14. miejscu. Wolves dzięki zwycięstwu opuszczają za to strefę spadkową i tracą tylko siedem punktów do dzisiejszego rywala.
