Tak naprawdę spotkanie na Etihad miało trzy różne twarze i mecz można podzielić na trzy 30-minutowe etapy.
Pierwszy z nich w zdecydowanym stopniu należał do gości, którzy wręcz unosili się nad Manchesterem i punktowali wciąż aktualnych mistrzów Anglii. Gracze Orłów mieli mnóstwo miejsca w bocznych sektorach boiska i już w ósmej minucie meczu skorzystał z tego Ismaila Sarr, który urwał się prawą stronę, dograł wzdłuż bramki do Eberechiego Eze, a Anglik otworzył wynik spotkania ku niezadowoleniu miejscowych fanów.
Samo prowadzenie Crystal Palace nie było na tym etapie sezonu wielką sensacją, ale jego rozmiar po 21 minutach gry już tak. Defensywa Obywateli zupełnie nie poradziła sobie przy obronie rzutu rożnego i Chris Richards w banalnie prostej sytuacji oddał strzał głową z dwóch metrów, a londyńczycy fetowali już dwie bramki przewagi. Mało brakowało, a po pół godzinie gry byłoby 3:0. Eze znów pokonał bowiem Edersona bardzo ładnym strzałem po ziemi, ale w tej sytuacji był spalony, więc wynik nie uległ zmianie.

Gospodarze byli wtedy zupełnie rozbici, niczym bokser, który ledwo przetrwał trzy pierwsze rundy, a przed nim przecież jeszcze kilkadziesiąt minut na ringu. Wraz z upływem pierwszych dwóch kwadransów weszliśmy jednak w drugi etap spotkania, w którym to gracze Manchesteru City zmiażdżyli rywali.
Już w 33. minucie do piłki ustawionej 20 metrów od bramki po faulu jednego z zawodników gości podszedł Kevin De Bruyne, który dość nieoczekiwanie pojawił się dziś w pierwszym składzie, ale dał też prawdziwy popis swoich umiejętności w jednym z ostatnich występów w karierze na Etihad Stadium. Belg uderzył obok muru, bliżej słupka krytego przez Deana Hendersona, ale Anglik zupełnie się tego nie spodziewał i Manchester City przegrywał już tylko jednym golem.

Trzy minuty później gospodarze znowu byli w polu karnym rywali, a po zagraniu Jamesa McAtee piłka spadła pod nogi Omara Marmousha, który włożył całą swoją siłę w strzał z kilku metrów, który doprowadził do wyrównania jeszcze przed przerwą. Tak naprawdę gospodarze już wtedy mogli prowadzić, ale po świetnym przyjęciu piłki De Bruyne zawiodło wykończenie z pola karnego i posłał piłkę nad poprzeczką.
Przerwa nic nie zmieniła, a oba zespoły wyszły na murawę w takim samym nastawieniu, jakby w ogóle nie były w szatni. Obywatele napierali od samego początku, De Bruyne wystawił piłkę do Mateo Kovacicia na skraj szesnastki, a Chorwat w swoim stylu spokojnym strzałem dał Manchesterowi City upragnione prowadzenie w tak trudnym dla nich meczu.
Nie minęło nawet dziesięć minut, a Ederson posłał długą piłkę na wolne pole do McAtee, który świetnie ją opanował, minął Hendersona, wpakował piłkę do pustej bramki i przy okazji zapewnił asystę swojemu koledze z bramki. Tym samym dobrnęliśmy do końca drugiego etapu meczu, po którym to gracze Crystal Palace byli zupełnie bezradni i mieli już po prostu dosyć.

Ostatnie pół godziny meczu to zdecydowanie najmniej emocjonujący jego fragment. W dużej mierze stał on pod znakami urazów, ponieważ właśnie z tego powodu boisko musieli opuścić Tyrick Michell po stronie gości i Ederson w ekipie gospodarzy.
Nie można jednak pominąć ostatniego gola meczu, którym popisał się Nico O'Reilly. Widać, że Guardiola daje coraz więcej szans młodym zawodnikom, a ci go nie zawodzą i z pewnością będą dużą siłą zespołu w przyszłym sezonie. Ten obecny jednak nie jest jeszcze dla mistrzów Anglii stracony, ponieważ wciąż walczą oni o miejsce w czołowej piątce ligi, które zapewni im grę w Lidze Mistrzów. Dzisiejsze zwycięstwo przybliża ich do osiągnięcia swojego celu.