Strzelający dotąd niewiele bramek Everton przedarł się przez słabą linię obrony Spurs, by przed przerwą trzykrotnie trafić do siatki za sprawą Dominica Calverta-Lewina, Ilimana Ndiaye i gola samobójczego Archiego Graya.
Pierwsze zwycięstwo w siedmiu meczach ligowych pozwoliło podopiecznym Davida Moyesa o cztery punkty wyprzedzić dolną trójkę tabeli. Już dwunasta (!) porażka Tottenhamu w Premier League w tym sezonie sprawiła, że zespół ten znajduje się zaledwie cztery punkty nad Evertonem na 15. miejscu i presja na Ange Postecoglou wciąż rośnie.

Jednak to prezes Daniel Levy, a nie Australijczyk, był głównym adresatem wściekłości kibiców. Ci w niedzielę - nie pierwszy już raz - domagali się zmian na szczycie klubu.
"Tu nie chodzi o mnie, ale o to, że jestem odpowiedzialny za zawodników, których mam. Skupianie się na czymkolwiek innym jest wstrzymywaniem się od mojen odpowiedzialności" - powiedział Postecoglou, który z powodu serii kontuzji nie miał do dyspozycji 10 stałych graczy pierwszej drużyny.
Everton zdecydował się na zwolnienie Seana Dyche'a na początku tego miesiąca. Moyes wrócił na ławkę i było jak za dawnych czasów, gdy cieszył się z pierwszego zwycięstwa w swojej drugiej kadencji.
"Naprawdę cieszę się, że mogliśmy dać wszystkim coś, o czym można krzyczeć" - powiedział Moyes. "Zagraliśmy bardzo dobrze w pierwszej połowie, strzeliliśmy trzy bramki, a mogliśmy strzelić więcej".
Podopieczni Postecoglou pozostają przy życiu w trzech rozgrywkach pucharowych, ale Levy musi podjąć decyzję, czy w dążeniu do zdobycia pierwszego trofeum od 2008 roku lepiej przysłuży się zmiana menedżera.
"Nadal bierzemy udział we wszystkich czterech rozgrywkach. Nasza pozycja w lidze nie jest najlepsza, ale w końcu nasi zawodnicy wrócą. Znaczący talent powróci" - przekonywał Postecoglou.
"Mam wielką motywację, aby przez to przejść, więc kiedy odzyskamy naszych graczy, możemy wyciągnąć coś znaczącego z tego sezonu".