Jeżeli ktoś zaparzył sobie na ten mecz herbatę i przyszedł do telewizora z kuchni po kilku minutach, to już zdążyło go naprawdę sporo ominąć. Ale od początku. Zdecydowanym bohaterem, choć w zasadzie antybohaterem pierwszego kwadransa był Marc Cucurella i jego... buty. Hiszpan dwukrotnie poślizgnął się na mokrej murawie, dwa razy stracił piłkę i z tego padły dwie bramki dla gospodarzy.
Najpierw piłkę po jego stracie dostał Brennan Johnson, który pomknął prawym skrzydłem, dograł do będącego na środku ataku Dominica Solanke, a ten otworzył wynik. Kilka minut później piłkę wyłuskał od Hiszpana jego rodak - Pedro Porro, który podał do Dejana Kulusevskiego, a ten po podprowadzeniu piłki puścił chytry strzał po ziemi tuż koło słupka, który zaskoczył Roberta Sancheza. W efekcie całej sytuacji zdenerowany Cucurella wybrał się do swojej ławki rezerwowych i zmienił obuwie.
Na jego szczęście dwubramkowe prowadzenie nie utrzymywało się długo na tablicy wyników, a on sam maczał palce przy bramce kontaktowej. Trzeba jednak przyznać, że jego asysta jest tylko cyferką do statystyk, bo Hiszpan podał piłkę do Jadona Sancho, a ten błyskotliwie ruszył w stronę bramki Tottenhamu, zwiódł kilku rywali i oddał strzał zza pola karnego, który wpadł od słupka do siatki i dodał tlenu Chelsea.
Mimo że do przerwy utrzymał się wynik 2:1, obie strony mogły mówić o zaprzepaszczeniu wielu okazji na gola. Heung-Min Son pomylił się celując w prawe okienko, Cole Palmer uderzał z dystansu, ale na wysokości zadania stanął interweniujący Fraser Forster, a Pape Matar Sarr trafił w poprzeczkę główką po rzucie rożnym. Błędy w bramce Chelsea popełniał też Sanchez, który podał piłkę do zawodników Tottenhamu, a z najbliższej odległości nieczysty kontakt z piłką zaliczył Solanke. Wszyscy nie mogli się już doczekać początku drugiej połowy.

Ta część gry mogła jednak zawieść fanów Tottenhamu, bo wówczas scenariusz spotkania zdecydowanie nam się zmienił. Brakowało wymiany ognia z obu stron, a grę prowadziła zdecydowanie Chelsea, która przejęła kontrolę nad spotkaniem, zdominowała posiadanie piłki, zadomowiła się na połowie przeciwnika i szukała okazji do wyrównania.
Wtedy z pomocą przyszli gracze Kogutów, bo przy jednej z wielu akcji Yves Bissouma wyciął w polu karnym Moisesa Caicedo, a sędzia wskazał na punkt karny. Do piłki podszedł nieomylny Palmer, który zmylił Forstera i posłał piłkę w swoją lewą stronę, pewnie doprowadzając do wyrównania.
Kilka minut później Anglik chciał wziąć sprawy w swoje ręce i zaczął dryblować na prawym skrzydle, o dziwo łatwo minął dwóch, trzech zawodników Tottenhamu i pokusił się o strzał. Jego uderzenie zostało zablokowane wślizgiem, ale piłka spadła pod nogi Enzo Fernandeza, który stał na około dwunastym metrze i nie zastanawiając się długo huknął na bramkę, czym uciszył stadion Tottenhamu, a krzyki było słychać tylko na trybunie przyjezdnych. Mieliśmy już 3:2 dla The Blues.
Gwiazda Chelsea nie chciała jednak niczego zostawiać przypadkowi, bo w 84. minucie znowu była w polu karnym gospodarzy. Piłkę spod nóg Palmera chciał w nim zbyt agresywnie odzyskać Matar Sarr i sędzia znów wskazał na jedenasty metr od bramki Forstera. Do piłki podszedł oczywiście sam poszkodowany, ale tym razem zabawił się z doświadczonym Forsterem i podciął piłkę w sam środek bramki, a bramkarz tylko patrzył, jak ta wlatuje do siatki poza jego zasięgiem.
Tym samym 22-latek pobił rekord Premier League, ponieważ trafił wszystkie 12 pierwszych rzutów karnych w Premier League bez żadnej pomyłki. Wyprzedził Yayę Toure, który wykorzystał 11 pierwszych jedenastek.
Okazało się, że bramka ta była niezwykle ważna, bo Tottenham było jeszcze stać na ostatni zryw i w doliczonym czasie gry do siatki Sacheza trafił jeszcze Son. Bramka Koreańczyka nie dała jednak gospodarzom nawet punktu, bo Chelsea była dziś po prostu za mocna na Koguty i awansowała na drugie miejsce w tabeli.