Przed meczem zapowiadano wielkie problemy Tottenhamu, który miał duży problem ze skompletowaniem linii obrony ze względu na kontuzje swoich liderów w tej formacji. Przewidywania te okazały się jak najbardziej na miejscu, bo Liverpool robił dzisiaj w Londynie co chciał, a defensorzy Tottenhamu nie byli w stanie powstrzymać atakujących lidera Premier League.
Zaczęło się bardzo szybko, bo już w trzeciej minucie Fraser Forster podał prosto do będącego w jego polu karnym Mohameda Salaha, choć Egipcjanin nie umieścił piłki w siatce. Chwilę później prawy skrzydłowy The Reds oddał dwa strzały z pola karnego, ale oba zostały zablokowane, a w 18. minucie przedryblował obrońców Tottenhamu i z prawej nogi uderzył w poprzeczkę. Na swojego gola musiał jednak jeszcze trochę poczekać.
Za strzelanie wzięli się za to jego koledzy. Najpierw w 23. minucie kapitalnym dośrodkowaniem popisał się nie pierwszy raz w swojej karierze Trent Alexander-Arnold, który wypatrzył w szesnastce Luisa Diaza, który pewnie skierował piłkę głową do bramki.

W 36. minucie nastąpił atak z drugiej strony, ponieważ tym razem o wrzutkę pokusił się Andy Robertson. Szkot nie zaliczy jednak asysty, bo piłka najpierw odbiła się od Dominika Szoboszlaia, a dopiero potem do bramki trafił nią Alexis Mac Allister. Przewaga Liverpoolu wydała się w pełni zasłużona.
Kilka minut później doszło jednak do pewnego załamania, bo strzelec drugiej bramki popełnił błąd na swojej połowie, stracił futbolówkę, a James Madisson długo się nie zastanawiał i chwilę po jej przejęciu oddał strzał zza pola karnego, po którym na tablicy wyników mieliśmy już tylko 1:2.
Tak kolorowo do przerwy jednak to nie wyglądało. Liverpool wyszedł z akcją, którą poprowadził Mohamed Salah. W odpowiednim momencie podał do Szoboszlaia, który posłał piłkę między nogami interweniującego Forstera i spokojnie przywrócił dwubramkowe prowadzenie swojej drużynie.

Mimo że w pierwszej części gry padły cztery bramki, to po przerwie mieliśmy ich jeszcze więcej! I długo mecz wyglądał na bardzo jednostronny, bo znów gola zapisali na swoim koncie goście. Po zamieszaniu w polu bramkowym piłka spadła pod nogi Salaha, a temu pozostało tylko kopnąć ją w kierunku bramki.
Niecałe dziesięć minut później lider The Reds miał już na koncie dublet, ponieważ wykorzystał podanie Szoboszlaia i dopisał piąte trafienie swojego zespołu.
Gdy wydawało się, że mecz jest już rozstrzygnięty i zabraknie w nim emocji, a co najwyżej będziemy oglądać kolejne bramki ekipy Arne Slota, Tottenham potrafił jeszcze ukąsić. Zaczęło się od ładnego podania Dominica Solanke do Dejana Kulusevskiego, który pięknym wolejem nie dał szans Alissonowi, a skończyło na bramce samego reprezentanta Anglii, który dość łatwo poradził sobie w polu karnym z Virgilem Van Dijkiem. W 83. minucie mieliśmy więc wynik 3:5 i gospodarze mogli jeszcze marzyć o punktach.
Ich marzenia zepsuł jednak Diaz, który po podaniu od Salaha ustalił wynik szalonego meczu na Tottenham Hotspur Stadium na 6:3 dla Liverpoolu. Tym samym The Reds mają cztery punkty przewagi w tabeli ligowej nad drugą Chelsea i jeden mecz do rozegrania więcej.
