Nawet bez Roberta Lewandowskiego w wyjściowym składzie Valencia miała wszelkie prawo drżeć przed Barceloną. Ostatnią porażkę 1:7 mają jeszcze w nogach, a co dopiero w głowach. Duma Katalonii była faworytem na Estadio Mestalla, a mecz miał przede wszystkim dać odpowiedź na temat stanu gospodarzy.
Sprawdź szczegóły meczu Valencia – Barcelona

Jeśli tak, to weryfikacja była szybka i okrutna. W jednym z pierwszych ataków na lewej flance Balde wypatrzył Ferrana Torresa wbiegającego między stoperów i dograł mu chirurgicznie, a ten już po dwóch minutach gry dał prowadzenie Blaugranie.
Pierwszy cios rozochocił przyjezdnych, którzy szukali podwyższenia i powtórki z ostatniego meczu z Los Ches. Po niewiele ponad kwadransie Lamine Yamal uderzył w słupek po dograniu Raphinhy, a Ferran zdołał doskoczyć do dobitki i podwoił swój dorobek. W pierwszym odruchu sędziowie wskazali spalonego, ale VAR oddał prawidłowo zdobytego gola Barcelonie.
Już w 22. minucie było 3:0 na tablicy, gdy ze środka boiska Pedri zaserwował ciasteczko do wychodzącego Fermina Lopeza, ten podbił sobie piłkę i minął z nią Dimitrievskiego, kończąc akcję na pustą bramkę. Bezlitosna gra Barcy, a Valencia bez żadnej nadziei.
Szukając pierwszego trafienia, Pepelu w połowie pierwszej odsłony oddał mocny, niesygnalizowany strzał na bramkę Szczęsnego. Polski golkiper był na posterunku i zatrzymał tę próbę. A kolejne? Kolejnych nie było już do końca meczu. Był za to gol na 4:0 jeszcze przed przerwą. Ponownie altruizmem wykazał się Raphinha, który oddał piłkę Ferranowi, a ten spomiędzy obrońców nie pomylił się i zaliczył hat-tricka w mniej niż pół godziny.
Duma Katalonii nie potrzebowała więcej przed przerwą, zaś po powrocie z szatni Umar Sadiq był przeświadczony, że zredukował stratę w 47. minucie. Nic z tego był na spalonym przy wyjściu do podania. Yamal szukał odpowiedzi i po raz drugi obił tylko słupek, by wreszcie doczekać się trafienia w 59. minucie.
Ekipa Flicka nie musiała już nic, najwyżej mogła myśleć o kolejnych trafieniach. Valencia z kolei nic nie mogła. Przy pustoszejących z każdą minutą trybunach i coraz większej ciszy zawodnicy gospodarzy wydawali się tylko patrzeć na końcowy gwizdek. Statyczni, bezradni, jakby byli przerażeni.
Tylko pojedyncze momenty podnosiły nieznacznie poziom entuzjazmu. Było zagrożenie rzutem karnym dla Valencii (nie przyznano), było również kolejne nieuznane trafienie w 72. minucie. Tym razem Diego Lopez nawet nie wzniósł rąk do góry, wiedział o chorągiewce sędziego. Skrajnie jednostronny mecz mógł skończyć się jeszcze wyższą przewagą, gdyby Dani Olmo na 13 minut przed końcem nie zmarnował świetnej okazji.
