Niebiescy tak blisko sukcesu w Pucharze Polski nie byli od 2012 roku, zaś ostatni triumf notowali jeszcze w 1996 roku, blisko 30 lat temu. Legia to z kolei specjaliści od zdobywania Pucharu Polski, którzy w tym sezonie widzą w wygranej (ostatnią?) szansę na grę w Europie.
Sprawdź szczegóły meczu Ruch Chorzów – Legia Warszawa

Chorzowski Kocioł Czarownic nie zapełnił się do ostatniego miejsca w środowe popołudnie, ale atmosfera była godna starcia zespołów z – łącznie – 29 tytułami mistrzowskimi. Gospodarze zdawali sobie sprawę, że muszą rozegrać wybitny mecz, by zaskoczyć faworyta grającego o czołowe lokaty Ekstraklasy. Tymczasem już w 5. minucie prosty błąd w środku boiska, przy próbie wyjścia z akcją, okazał się bardzo kosztowny dla chorzowian. Kapustka dogrywał na prawo do Chodyny, a ten lekkim strzałem pod dalszy słupek oszukał Martina Turka.
Niebiescy szukali szybkiej odpowiedzi i było całkiem blisko, bowiem Filip Borowski w kolejnej akcji minął Kapuadiego i wyszedł sam na sam, tyle że padł w polu karnym. On domagał się karnego, sędzia kazał wstać i grać. Takich akcji Ruch wielu nie miał, przewaga Legii w rozgrywaniu i jakości była widoczna bez zerkania w statystyki. Niedługo po kwadransie obrońca ratował Turka wybiciem piłki z linii bramkowej po kolejnym uderzeniu Chodyny, a jeszcze nie minęło pół godziny, gdy Marc Gual wykorzystał kolejną stratę Ruchu w obronie, by kozłującym strzałem z lewej nogi wpakować piłkę w drugi narożnik bramki Turka.
Dopiero ostatnie minuty pierwszej części wyraźnie pokazały, że Ruch nie składa broni. Seria ataków zaowocowała jednak tylko jednym celnym uderzeniem. Z dystansu próbował Mohamed Mezghrani i choć piłkę posłał mocno, to wprost w ręce Kacpra Tobiasza.
Więcej do przerwy stworzyć się nie udało, a z szatni wróciła zmieniona Legia, z Augustyniakiem i Ziółkowskim w miejsce Urbańskiego i Kapuadiego. To właśnie Wojskowi nadawali ton grze i po 10 minutach de facto zamknęli losy awansu. Wtedy wzdłuż linii końcowej z prawej wszedł Wszołek i choć miał parę opcji, zdecydował się na strzał z ostrego kąta. Nieźle wybrał, wpakował piłkę pod poprzeczkę!
Realnym problemem Legii było nie tyle zagrożenie ze strony gospodarzy, co własna kadra. Jeszcze przed godziną gry z murawy z urazem musiał zejść Marc Gual, który prezentował się naprawdę okazale. Na poważny test Kacpra Tobiasza czekaliśmy ponad 20 minut drugiej połowy, gdy wprowadzony moment wcześniej Soma Novothny uderzał z dystansu, zatrzymany z delikatnymi problemami przez Tobiasza.
Siła rażenia Ruchu pozostawała znikoma, tymczasem po stronie Legii wszystko szło jakby od niechcenia. Za mało robili Niebiescy w defensywie, by zatrzymać Wojskowych na własnej połowie i kolejny cios przyszedł na nieco ponad 10 minut przed końcem meczu. Wówczas Kacper Chodyna posłał piłkę do Morishity, a ten podciętym strzałem od słupka podwyższył prowadzenie na 4:0. To nie był koniec popisów Wojskowych, ponieważ zgranie głową Pankova do Ily Szkuryna pozwoliło Białorusinowi w końcu zdobyć gola dla Legii.
Było już jasne, że to Legia rozegra swój rekordowy, 27. finał Pucharu Polski. Dotąd wygrywała rozgrywki 20 razy i teraz celuje w oczko. To oczko stara się "odlepić" Pogoń Szczecin, dla której tegoroczny finał Pucharu Polski może być pierwszym, historycznym trofeum.
