Pogoń Szczecin - Zagłębie Lubin (4:3)
Opóźnioną o niemal kwadrans z powodu zadymienia rywalizację kolejnych dwóch ekstraklasowiczów odważniej rozpoczęli gospodarze. Podopieczni Roberta Kolendowicza często gościli pod polem karnym przeciwników, przedostając się tam serią szybkich podań. Jednak pod samą bramką brakowało im celności, w pierwszych minutach głównie Vahanowi Bichakhchyanowi. W 17. minucie z bliskiej odległości strzelał Kamil Grosicki, ale i on trafił jedynie w słupek. Chwilę później już się jednak nie pomylił...
Kapitan Portowców otrzymał idealne podanie w pole karne i wykorzystując brak asysty obrońców, precyzyjnym uderzeniem po ziemi pokonał Jasmina Buricia.
Pogoń nie zamierzała się zatrzymywać i już po kilku minutach prowadziła dwoma golami, a skuteczność odzyskał Bichakhchyan. Szansę na szybkie pogrążenie rywala miał Leonardo Koutris, jednak przegrał pojedynek z bramkarzem.
Miedziowi nie zwiesili jednak głów i także szukali swoich okazji. Tuż przed przerwą Leo Borges powalił na murawę Tomasza Pieńkę w polu karnym, a sędzia od razu wskazał na "wapno". Do wykonania jedenastki podszedł sam poszkodowany i pewnym strzałem zdobył gola kontaktowego.
Druga połowa rozpoczęła się od idealnej szansy na wyrównanie, ale uderzenie Bartłomieja Kłudki w ostatniej chwili zostało zablokowane. Zmarnowana sytuacja zemściła się pięć minut później. Wówczas z idealnego podania w pole karne Adriana Przyborka skorzystał Alexander Gorgon, umieszczając piłkę w bramce z najbliższej odległości.
Zawodnicy Marcina Włodarskiego wciąż jednak nie odpuszczali. W 62. minucie gry po szybkim kontrataku w szesnastkę gości z prawej strony zagrał Tomasz Pieńko, Dawid Kurminowski wyprzedził obrońcę i zredukował straty Zagłębia. To napędziło gości, którzy kilka chwil później doprowadzili do wyrównania. Precyzyjnym dośrodkowaniem sprzed pola karnego popisał się Mateusz Wdowiak, a sprytnym strzałem głową drugiego gola zdobył Kurminowski.
Mecz rozpoczął się na nowo, ale ostatnie minuty lepiej wykorzystali Portowcy. W 86. minucie po kolejnej dynamicznej akcji napędzonej przez niezawodnego Grosickiego do piłki w polu karnym dopadł Patryk Paryzek i uderzeniem tuż przy słupku ustalił wynik spotkania na 4:3, jednocześnie zapewniając awans swojej drużynie!

Korona Kielce - Widzew Łódź (1:0)
W spotkaniu rozgrywanym na stadionie w Kielcach od początku częściej przy piłce utrzymywali się goście, choć swoje okazje, głównie po kontratakach, tworzyli również podopieczni Jacka Zielińskiego. Najpierw przed szansą na otwarcie wyniku stanął Yevgeniy Shikavka, ale Rafał Gikiewicz przytomną interwencją zapobiegł utracie bramki. Następnie błąd defensywy mógł wykorzystać Jakub Łukowski, jednak i on przegrał pojedynek z bramkarzem rywali.
W 42. minucie Rafal Mamla po strzale Sebastiana Kerka wypuścił piłkę z rąk. Natychmiast dopadł do niej Imad Rondić i umieścił w siatce, ale radość jego drużyny okazała się przedwczesna. Po analizie VAR sędzia Karol Arys nie uznał gola, gdyż w momencie uderzenia napastnik znajdował się na minimalnym spalonym.
Dziesięć minut po zmianie stron gospodarze przeprowadzili dynamiczną akcję, po której ręką w polu karnym zagrał Luis Silva. Arbiter nie miał wątpliwości i od razu podyktował jedenastkę, którą na gola zamienił Martin Remacle.
Chwilę po straconej bramce na boisku pojawił się Juljan Shehu i od razu mógł doprowadzić do wyrównania, jednak Mamla tym razem świetnie zatrzymał jego strzał głową z bliskiej odległości.

Drużyna Daniela Myśliwca ruszyła do odrabiania strat, angażując niemal wszystkie siły w ofensywę. To narażało ich na kolejne groźne kontrataki, po jednym z nich Remacle uderzeniem z kilku metrów przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Ostatnie minuty to rozpaczliwe próby wstrzelenia piłki w pole karne i strzały z dystansu, które jednak nie przyniosły żadnych rezultatów. Korona utrzymała korzystny wynik do samego końca i awansowała do ćwerćfinału rozgrywek.
Unia Skierniewice - Ruch Chorzów (0:2)
Trzecioligowa drużyna gospodarzy, która w poprzedniej rundzie wyeliminowała GKS Bełchatów, chciała sprawić kolejną niespodziankę. Od pierwszych minut piłkarze trenera Kamila Sochy prezentowali ogromne zaangażowanie, ale mieli spory problem z przebiciem się przez dobrze zorganizowaną defensywę Niebieskich. Mimo wszystko to oni mogli objąć prowadzenie w 20. minucie spotkania, kiedy ogromny błąd popełnił Szymon Szymański, jednak obrońcę uratowała w tej sytuacji poprzeczka.
Dziesięć minut później do siatki rywali trafił Mateusz Szwoch, ale sędzia po sygnale z wozu VAR słusznie nie uznał gola ze względu na jego zagranie ręką. Na pomocnika ta sytuacja podziałała jednak motywująco, gdyż już po chwili wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie Szymańskiego i mocnym strzałem głową zapewnił swojej drużynie prowadzenie.
Szansę na błyskawiczną odpowiedź zyskał aktywny w tym spotkaniu Mateusz Szmyd. Napastnik Unii zdecydował się na uderzenie sprzed pola karnego, ale Jakub Szymański zachował koncentrację. Tuż przed przerwą okazję zmarnował także Filip Borowski, którego strzał głową trafił w poprzeczkę.
Druga odsłona rywalizacji rozpoczęła się od licznych ataków Ruchu, choć na przeszkodzie stawały im brak celności oraz dobra dyspozycja bramkarza. W końcu jednak po dynamicznym rajdzie w sytuacji sam na sam znalazł się Bartłomiej Barański, który minął bramkarza i umieścił piłkę w siatce.
Komfortowy wynik sprawił, że zawodnicy Dawida Szulczka skupili się na defensywie i kontrolowaniu przebiegu gry. W 71. minucie ich zadanie okazało się jednak trudniejsze, gdyż po dwóch żółtych kartkach - za faul i kłótnię z sędzią - boisko musiał opuścić Andrej Lukić.

Mimo gry w przewadze i ogromnej determinacji goście nie byli w stanie zdobyć choćby bramki kontaktowej. W końcówce celny strzał oddał Szymon Łapiński, ale nie udało mu się zaskoczyć bramkarza i wynik nie uległ już zmianie. Do kolejnej fazy awansował zespół z Chorzowa, ale graczom Unii z pewnością należy się uznanie za ambicje i walkę do samego końca.