Pod okiem Thiago Motty rozkwitł w Bolonii, ale po zmianie trenera Kacper Urbański wypadł z łask w barwach Rossoblu. W sezonie 2024/25 nie rozegrał w pełni żadnego meczu Serie A, notując ostatnie minuty jeszcze w listopadzie. Dlatego wypożyczenie do Monzy – mimo fatalnych wyników drużyny – było komentowane jako szansa na powrót do rytmu meczowego.
Sprawdź szczegóły meczu Genoa – Monza
Obroniony karny, ale nie dwie główki
Okazja nadarzyła się momentalnie, bo już dwa dni po podpisaniu umowy z ostatnią drużyną Serie A. Polski pomocnik znalazł się w wyjściowym składzie i zaczął bardzo solidnie, rozprowadzając piłkę choćby w akcji z 16. minuty, gdy Georgios Kyriakopoulos miał pierwszą groźną sytuację, nie mieszcząc jednak piłki w świetle bramki. Monza na wyjazdach nie wygrywa, ale i Genoa strzela wyjątkowo niewiele goli, dlatego oglądaliśmy widowisko dyskusyjnej urody – rwane i nierówne jak murawa stadionie Marassi.
Gospodarze dopiero przed upływem półgodziny zdołali oddać celny strzał, gdy Andrea Pinamonti posłał główkę na tyle blisko środka, że Stefano Turati wybił instynktownie piłkę. Nieoczekiwanie napastnik Genoy otrzymał drugą szansę, gdy Kyriakopoulos sprokurował rzut karny. To nie jest najlepszy sezon Pinamontiego, a wykonanie karnego tylko to potwierdza: Turati wyczuł kierunek, a jakość uderzenia pozwoliła zatrzymać piłkę.
Po tak emocjonującym wejściu w trzeci kwadrans, mecz stracił rumieńce przed przerwą, a konieczność zmiany Akpy Akpro z powodu kontuzji okazała się ostatnim dużym wydarzeniem do przerwy. Po niej temperatura gwałtownie wzrosła, gdy Fabio Miretti obił słupek już w 46. minucie. Monza odpowiedziała główką Danilo D'Ambrosio, a już w 57. minucie Turati ponownie urósł na bohatera, zatrzymując Mortena Thorsby’ego sam na sam. Był spalony, ale nie ujmuje to klasie golkipera.
Szczęście Turatiego skończyło się w 61. minucie, gdy długą piłkę na dalszym słupku domykał niepilnowany Koni De Winter i jego główka była nie do zatrzymania. Genoa uzyskała prowadzenie i trudno było wyobrazić sobie wyrównanie Monzy i takiego zdania był też chyba trener Bocchetti, który na kwadrans przed końcem skorzystał z ostatniej zmiany. Niestety, na boisku niewiele się zmieniło, a w 84. minucie Monza po raz kolejny straciła gola po strzale głową. Tym razem Johan Vasquez wykańczał niskim uderzeniem wrzutkę z prawej od Corneta.
Od tego momentu powrotu dla Monzy być nie mogło - już tylko Genoa miała wiarę w sukces i szukała trzeciego trafienia. Choć nie padło, to gospodarze mieli co świętować. Trudne, wydarte zwycięstwo i już sześć punktów od strefy spadkowej.
Urbański nie ma się czego wstydzić
Drużynowo mecz w wykonaniu Monzy trudno obronić. W ofensywie niemoc od początku do końca, w defensywie 11. i 12. gol stracony głową w sezonie i wyraźny brak sił pod koniec pojedynku. Za to Kacper Urbański zaliczył przyzwoity debiut. Biorąc pod uwagę, że wszedł do drużyny z marszu i od razu rozegrał 90 minut, widać w nim było pewność i jakość techniczną. Zwłaszcza w pierwszej połowie, gdy notował celność podań powyżej 90%.
Gdy wynik był na równi, a Monza próbowała atakować, udział Polaka w rozgrywaniu piłki był bardzo istotny. Z biegiem gry był coraz bardziej zmuszony do udziału w grze defensywnej, zaliczając po trzy wybicia i odbiory piłki. To nie będzie łatwe półrocze w drużynie niemal pewnej spadku, ale Urbański już realizuje cel, jakim jest łapanie rytmu. To jego pierwsze 90 minut w sezonie, nie licząc reprezentacji.
