Tłumy kibiców Lazio dopingowały piłkarzy na ostatnim treningu, prawie 20 tysięcy pojawiło się też w niedzielny wieczór na Stadio Olimpico, choć to Roma jest gospodarzem. Od prawie trzech lat w Derby della Capitale padał najwyżej jeden gol, a tym razem to Lazio było zdecydowanym faworytem.
Sprawdź szczegóły meczu Roma - Lazio

Najpierw dwa celne ciosy...
Pozycja w tabeli z pewnością to uzasadnia, ale Giallorossi pod wodzą Ranieriego momentalnie nabrali wiatru w żagle i widać to było w niedzielę od pierwszych minut. Już po upływie dwóch Manu Kone doszedł do strzału, którym sprawdził Provedela. Szybkiej odpowiedzi szukał Isaksen, choć jemu wyraźnie brakło jakości. Po pierwszej wymianie prób gra na chwilę się zamknęła i dopiero w 10. minucie Roma wyszła z kolejnym dużym atakiem, a gdy piłka dotarła do Lorenzo Pellegriniego na granicy pola karnego, ten stanął, przymierzył i Provedel nie był w stanie go zatrzymać.
Start wymarzony? Jeszcze nie. Isaksen ponownie szukał światła bramki po kwadransie, ale znów brakło mocy i doboru kierunku, Svilar wyłapał bez problemu. Mało tego, wykopał do Dowbyka, ten delikatnie zostawił piłkę nabiegającemu Dybali, który przed bramką oddał na prawo do Saelemaekersa. Pierwszą jego próbę Provedel wybronił, ale wybił na poprawkę i Belg nie dał mu drugiej szansy.
Na zegarze był niewiele ponad kwadrans, a Lazio jakby obudziło się w koszmarze niedawnego meczu z Interem. Biancocelesti byli zagubieni, brakowało im tempa i pazura w ataku. Poza rozczarowującymi strzałami Isaksena jedynie Dele-Bashiru sprawiał Romie problemy pod jej polem karnym. Zbyt małe, by do przerwy cokolwiek w meczu zmienić. Nawet po oddaniu przez Giallorossich inicjatywy Lazio biło głową w mur bez żadnego ryzyka dla Svilara.
...a później tylko dotrwać do końca
Po świetnej pierwszej części Roma wróciła ustawiona niżej i nastawiona na reakcję. Lazio szukało więc przełamania i zapachniało golem przed upływem pięciu minut. Najpierw Guendouzi huknął pod poprzeczkę i Svilar ratował się sparowaniem na rożny. Z niego wyszło drugie uderzenie, jednak Rovella z dystansu uderzył zbyt czytelnie. Poprzeczka asekurowała Svilara po kwadransie drugiej części, gdy Loum Tchaouna był bliski szczęścia. Większość strzałów była najwyżej treningiem strzeleckim dla serbskiego bramkarza, dopiero w 69. minucie miał spore problemy z uderzeniem Castellanosa.
Zmordowani wysiłkiem zawodnicy Romy byli kolejno zmieniali, nie doczekaliśmy się jednak Nicoli Zalewskiego. Pissilli, El Shaarawy, Shomurodov i Baldanzi kolejno meldowali się na murawie, by powstrzymywać kolejne ataki Lazio. Piłka kilka razy tańczyła przed linią bramkową, nie chciała jednak wpaść do siatki. Zamiast pięknej gry oglądaliśmy coraz więcej emocji, a iskry przerodziły się w rękoczyny w doliczonym czasie. Taty Castellanos wyleciał z czerwoną kartką, a Lazio skończyło mecz z niczym.
