Po środowej wygranej Barcelony, w czwartek w Dżuddzie widownia chciała tylko jednego: awansu Realu, by o móc w weekend oglądać El Clasico wagi ciężkiej, o Superpuchar Hiszpanii. I choć Majorka nie wygrała z Los Blancos od dwóch lat, to w żadnym z trzech ostatnich meczów Real nie miał łatwej drogi, strzelając najwyżej jednego gola rywalowi z Balearów.
Sprawdź szczegóły meczu Real Madryt - RCD Mallorca
Godzina męczarni bez efektów
Właśnie w tym od pierwszych minut zdawała się szukać recepty na mistrzów Hiszpanii Majorka: w byciu niewygodnym rywalem. Niska i zwarta obrona, szybki doskok do rywala i konsekwentna destrukcja z wyczekiwaniem ja jedną okazję, by faworytów zaskoczyć. Ten plan miał sens przynajmniej do pierwszej bramki Realu, a jej Królewscy szukali od początku.
Już w 2. minucie Lucas Vazquez wymusił obronę Dominika Greifa, w okolicach kwadransa Bellingham chytrze dobrał kierunek i Greif z pewnym trudem zatrzymał futbolówkę na linii. Ataki mnożyły się jeden za drugim, lecz RCD Mallorca pozostawała jak skała – zwykle obrona chroniła pole karne co najmniej nieźle, co owocowało wieloma niecelnymi lub wybitymi uderzeniami. Mimo to aż pięciokrotnie musiał ratować drużynę bramkarz.
Podobnego problemu nie miał Thibaut Courtois, który w pierwszej połowie nie musiał ani razu bronić. Co nie oznacza, że Majorka nie szukała okazji. Gdyby Larin lepiej uderzył piłkę głową w 19. minucie... kto wie? Okazji było niewiele, jednak znacznie śmielej Los Piratas weszli w drugą połowę. Mecz nie mógł nabrać odpowiedniego rozpędu, do czego przyczyniały się ciągłe tarcia na linii Vinicius-Maffeo czy – w drugiej połowie – następujące po sobie zderzenia głowami i wejścia ratowników. Po jednym z boiska musiał zejść Tchouameni.
Najlepsze zostawili na koniec
Dopiero po godzinie udało się otworzyć wynik i gol padł w scenariuszu będącym niezłym podsumowaniem całej gry. Najpierw Rodrygo dopadł do główki po wycofaniu od Viniego, ale uderzył w słupek. Natychmiast dobijał Mbappe, jednak Greif świetnie się zebrał i go zatrzymał. Dopiero trzeci Bellingham wbił futbolówkę za linię.
Kto liczył, że worek z golami właśnie się rozwiązał, ten musiał być rozczarowany, że nic więcej z niego nie chciało wylecieć. Los Piratas nie zamierzali zejść z obranej ścieżki jak najszczelniejszej obrony. Owszem, musieli się bardziej otwierać, musieli próbować ruchów w stronę tercji defensywnej Realu. Gdy jednak te raz za razem kończyły się przedwcześnie, trzeba było szybko wracać.
Efektem był usypiający mecz, bowiem Majorka nie miała potencjału na wyrównanie, z kolei Real długo nie podnosił wyniku. Jak się okazało, dopiero wprowadzenie Brahima Diaza na kilka ostatnich minut przyniosło zmiany. To on w doliczonym czasie gry odpowiadał za gola, który zapisany został na konto Martina Valjenta. To defensor próbował wybić piłkę i niechcący oszukał Greifa. Majorka nie mogła już nic, za to Królewscy zdążyli poprawić na 3:0, kiedy Rodrygo - w dniu swoich 24. urodzin - minął Valjenta i doskoczył do piłki od Lucasa, z bliska pokonując słowackiego golkipera.
Wygrana Realu planowa, choć daleka od imponującej. Nieuchronnie prowadzi nas jednak do wyczekiwanego scenariusza, w którym Barcelona i Real w niedzielę o 20:00 spotkają się w meczu finałowym o Superpuchar Hiszpanii.
