38-letni Kobus to dwukrotny triumfator rozgrywek polskiej ligi 3x3 (2023 i 2025) z drużyną Legia Lotto Warszawa oraz zdobywca dwóch tytułów MVP tych turniejów, a także wicemistrz kraju (2024). W kadrze 3x3 seniorów jest asystentem selekcjonera Piotra Renkiela. Do tego na co dzień występuje w drugoligowej drużynie AZS Toruń w tradycyjnej koszykówce.
"Nie mam problemu z przejściem z jednej do drugiej odmiany koszykówki. To kwestia doświadczenia, bo od lat gram tu i tu. Na początku są pewne kłopoty i było to widać choćby w ostatnim roku po Michale Sokołowskim, który dołączył do zespołu narodowego 3x3 tuż przed igrzyskami w Paryżu" – powiedział PAP Kobus.
Jak przypomniał, koszykówka 3x3, choć wtedy inaczej się nazywała, towarzyszyła mu od początku kariery, a nawet przed jej rozpoczęciem.
"Graliśmy z bratem i kuzynami we Władysławowie na jeden kosz, na podwórku, od kiedy pamiętam naszą fascynację basketem w latach 90. Wszystko dzięki transmisjom meczów NBA w telewizji" – wspomniał.
Inspirację dla niego stanowiły nie tylko mecze NBA, ale też starszy brat, który jako nastolatek trafił do sekcji koszykówki Prokomu Trefla Sopot. Po kilku latach poszedł w jego ślady.
"Na głównym placu we Władysławowie sprzedawano czapeczki, koszulki Charlotte Hornets czy Chicago Bulls. Oczywiście, nie były to oryginalne rzeczy, ale dla nas to był szczyt marzeń. Boom na koszykówkę był ogromny. Każdy chciał grać i miał swoich idoli. Koszykówka była we Władysławowie zdecydowanie bardziej popularna niż piłka nożna. Kiedy starszy o trzy lata brat trafił do klubu w Sopocie, to od razu moim marzeniem było to, by pojechać do Trójmiasta i też trenować. Tradycji sportowych w rodzinie nie było, ale rodzice dawali nam przykład, byli aktywni fizycznie, razem z tatą oglądaliśmy też mecze NBA" – powiedział Kobus.
Jest jednym z najbardziej doświadczonych graczy w odmianie 3x3. Podobnie jak inny zawodnika kadry 3x3 Przemysław Zamojski, chorąży polskiej ekipy olimpijskiej w Paryżu, Kobus urodził się w grudniu 1986 roku. Do nowszej wersji koszykówki trafił jednak wcześniej niż utytułowany elblążanin i zdążył zagrać już w mistrzostwach świata w 2017 roku.
"Grywałem często w turniejach streetballowej koszykówki, m.in. we Władysławowie organizował je trener Maciej Deling. To był 2002 rok i już wtedy wzięło udział ponad 30 drużyn zarówno chłopców, jak i dziewcząt. Potem występowałem w klubach ekstraklasy oraz 1. ligi w odmianie 5x5, ale w każde wakacje uczestniczyłem w zawodach 3x3. Grałem naprawdę dużo. Pamiętam, że pojechaliśmy z zespołem do Torunia w 2017 roku na turniej ogólnopolski i tam była kadra, a trener Mirosław Noculak szukał zawodnika do reprezentacji, która miała zagrać za kilka tygodni w mistrzostwach świata. To były początki rywalizacji w odmianie 3x3" – zaznaczył.
Projekt klubowy 3x3 w Legii Warszawa jest dla niego priorytetem w najbliższym czasie, podobnie jak praca w kadrze w tej odmianie koszykówki. W czerwcu czekają go z biało-czerwonymi eliminacje ME oraz ewentualny turniej mistrzowski, który odbędzie się na początku września w Kopenhadze. Zaś z Legią najważniejsze będą sierpniowe mistrzostwa Polski.
Być może nie wystąpi w nich w roli zawodnika, gdyż niedawno przeszedł zabieg ablacji serca i na razie nie wie, jak organizm będzie reagował na wysiłek.
"Okazało się, że mam małą arytmię serca, która przez lata, podczas badań klubowych i w kadrze, została przeoczona przez kardiologów. Sam zresztą nie zgłaszałem żadnych dolegliwości. Miałem bardzo rzadko, raz na kilka miesięcy, kołatanie serca po wysiłku, ale nie zwracałem na to uwagi, trochę lekceważyłem, choć lekarze mówią, że było to zagrożenie dla życia zawodowego sportowca" – przekazał.
Podkreślił, że mówi o tym po to, by uczulić młodych sportowców, nie tylko koszykarzy, na różne nietypowe objawy, znaki, jakie daje ciało, by ich nie lekceważyć i nie bać się zgłaszać w klubach.
"Ablacja to bezbolesny zabieg, który pozwala na szybkie naprawienie serca. Następnego dnia byłem już na nogach i bawiłem się z małą córeczką. Gdyby nie fakt, że gram w koszykówkę, to najprawdopodobniej zabieg nie byłby w ogóle konieczny, lepiej jednak mieć to pod kontrolą" – zauważył.
Kobus cieszy się, że płynnie może przechodzić z rywalizacji w zespole 5x5 do sezonu 3x3.
"Na szczęście kalendarz meczów tradycyjnej koszykówki i 3x3 nie kolidują ze sobą. Właśnie skończyły się rozgrywki drugiej ligi i teraz odpoczywam, ale za chwilę zaczyna się sezon w reprezentacji 3x3 i przygotowania z Legią. To dla mnie taka trochę szalona końcówka sportowej kariery. Z jednej strony nie chciałbym jej kończyć za wcześnie, by później żałować, ale jak okaże się na treningach Legii, że ciało odmawia posłuszeństwa, to nie będę miał problemu z decyzją o rozstaniu. Skoncentruję się wówczas wyłącznie na drodze trenerskiej. Na razie chcę jednak kontynuować obydwie przygody. Właśnie skończyłem szkołę trenerską PZKosz, prowadzę także treningi indywidualnie. Staram się za bardzo nie oddzielać obydwu wersji koszykówki i rozwijać w różnych kierunkach" – powiedział.
38-latek ma podwójną optykę i doświadczenia z obydwu wersji basketu – jako zawodnik i trener, co pozwala mu kompleksowo spojrzeć szczególnie na nowszą odmianę dyscypliny, która od 2021 r. jest w programie igrzysk (w obu turniejach uczestniczyli Polacy).
"To, co podoba mi się z perspektywy zawodnika 3x3, to większa swoboda podejmowania decyzji, większa dynamika gry, zwroty akcji, kontakt fizyczny, w którym obrońcy mogą więcej niż w tradycyjnej odmianie. Jest mniej ułożona taktycznie, więcej gra się +na instynkcie+. Każdy zadaniowiec ma do odegrania większą rolę i nikt nie kręci nosem, że dostaje mało minut. Emocje buduje także system rywalizacji, kilka meczów grupowych, a potem etap pucharowy. Naprawdę każdy może wygrać turniej, nawet jeśli zacznie go słabiej" – tłumaczył.
Jak dodał, podoba mu się także relacja z kibicami, którzy są integralną częścią rywalizacji, są bardzo blisko zawodników.
"Po meczach siadamy na trybunach z fanami, rozmawiamy, a nie zamykamy się w szatni. Oczywiście, trzeba wtedy inaczej radzić sobie z porażkami. No i te areny zmagań – super miejsca. Raz graliśmy w Nimes, a za plecami mieliśmy rzymski akwedukt +Pont du Gard+, innym razem na staromiejskim rynku w Pradze czy pod wieżą Eiffla w Paryżu. Takie wrażenia i obrazy pozostają do końca życia" – wspomniał.
Są też i inne wspomnienia...
"Często warunki pogodowe krzyżują szyki, bo gramy przede wszystkim na świeżym powietrzu. Tak było w Mongolii, w Ułan Bator, gdzie strasznie wiał wiatr, a nasza taktyka oparta była na rzucie z dystansu... Po prostu nie wpadało i nic nie mogliśmy z tym zrobić" – zaznaczył.
Jako szkoleniowiec widzi pewne minusy młodszej odmiany rywalizacji pod koszem.
"To, że nie możemy w trakcie meczu podpowiadać zawodnikom, oznacza, że więcej pracy trzeba wykonać przed spotkaniami. Trzeba starać się przygotować zespół na różne warianty. Uważam, że w 3x3 powinno być tak, jak w tenisie od niedawna, że trener może czasami coś podpowiedzieć zawodnikowi z trybun. Po meczu rola szkoleniowca w odmianie 3x3 też jest inna niż w tradycyjnej wersji basketu. Musimy z jednej strony dać ochłonąć zawodnikom i rozładować częściowo emocje, z drugiej przygotować ich szybko do kolejnego spotkania, które są praktycznie za godzinę czy kilka godzin. Pełne odreagowanie i trenerów, i zawodników przychodzi dopiero po turnieju" – podkreślił.
Jakie są najlepsze sposoby na odreagowanie stresu meczowego Arkadiusza Kobusa?
"Aktywność na innym polu niż koszykówka. Gram w tenisa, siatkówkę i piłkę nożną. Lubię też oglądać te dyscypliny, choć futbol tylko w tym lepszym wydaniu. No i rodzina. Mamy kilkuletnią córeczkę, więc jak pójdzie do przedszkola, to z żoną będziemy grać w padla, bo to nasze najnowsze odkrycie. Zresztą popularność padla rośnie gigantycznie, czego doświadczyłem, będąc choćby w Hiszpanii" – nadmienił na zakończenie.